Strona główna I. Formacja SERCA Z WIARĄ NA TY Odszedł Pasterz

Odszedł Pasterz

907
0

„Odszedł Pasterz nasz, co ukochał lud”, tak śpiewamy podczas wielkopiątkowej liturgii, gdy odprowadzamy Jezusa do grobu. Jednak od kilku tygodni słowa tej pieśni towarzyszą mi, gdy myślę o śmierci ks. Piotra Pawlukiewicza. Mimo, że nie miałam okazji poznać go osobiście, to wielokrotnie uczestniczyłam we mszach akademickich w św. Annie w Warszawie, gdzie głosił homilie. Ciągle mam przed oczyma kościół pełen młodych ludzi. Był ich pasterzem. Za jego głosem szli, dokądkolwiek ich prowadził. Nawet jeśli były to trudne drogi. Szli, bo ufali mu. Był dobrym pasterzem, o jakim mówił Jezus: „owce słuchają jego głosu; woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je. A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają” (J 10, 3-4).

Od śmierci ks. Piotra wielu czuje się jak owce bez pasterza. Widać to we wpisach na Twitterze i Instagramie; wspomnieniach na Facebooku, YouTube, we vlogach. Czy owce się rozproszą? Wierzę, że nie, że fundament, który zostawił ks. Piotr, nie zachwieje się. Bo fundamentem, który stawiał, był Jezus. Nigdy nie budował na sobie. Zawsze wskazywał na Jezusa. Czuję się jedną z jego owiec, którą wielokrotnie odnajdywał, gdy gubiłam się w swoim życiu. Jego słowa niosły mnie, gdy brakowało sił, by wrócić. Przyprowadzał do owczarni, do wspólnoty. Słowa miłości leczyły serce poranione grzechem. Umacniał i pokrzepiał. To między innymi od niego uczyłam się budowania żywej relacji z Jezusem. W 2008 r. ukazał się mój pierwszy artykuł w Martyrii i był poświęcony ks. Pawlukiewiczowi. Dziś podpisuję się pod każdym słowem, które wówczas napisałam i które przytaczam poniżej.

Źródło w środku pustyni

Warszawa, Stare Miasto. Niedziela godz. 15. Tłum młodych ludzi udaje się na Mszę świętą do kościoła św. Anny. Co sprawia, że od wielu lat ta msza cieszy się tak wielką popularnością? Dzieje się to za sprawą kapłana, a raczej tego co mówi i przede wszystkim, z jaką mocą mówi. To człowiek modlitwy. Ktoś, kto kocha Słowo Boże i nim żyje. Autentyczność pociąga młodzież. Jego homilie nie są wyszukane i przeintelektualizowane. Mówi prostym językiem. Kazania oparte są na Słowie Bożym. Nie próbuje uwieść młodych. Przypodobać się im, gdyż głosi prawdy trudne i wymagające. Ukazując piękno życia chrześcijańskiego, sprawia, że w sercu rodzi się wiara, która zaprasza do pójścia drogą Jezusa. Nie stosuje żadnych innych argumentów, żadnego moralizowania, żadnego straszenia.

I właśnie w dzisiejszych, jak nam się wydaje, trudnych czasach dla ewangelizacji, gdy szukamy coraz lepszych metod i sposobów, by dotrzeć do człowieka XXI wieku z Ewangelią, w takim sposobie przepowiadania znajdujemy podpowiedź. To powrót do źródeł – powrót do Słowa Bożego. Dopiero wtedy, gdy sami będziemy się nim karmić, będziemy mogli nakarmić innych. W innym przypadku odrzucą nas jako nieautentycznych świadków. Będziemy jedynie nauczycielami, a ludzie nie chcą słuchać nauczycieli. Jakże bowiem często mówimy w taki sposób, jakbyśmy sami nie wierzyli w to, co głosimy. Młodzież szuka autentyzmu, a często spotyka tylko napuszone, górnolotne słowa, zamiast usłyszeć słowa dotykające konkretnego życia. Pragnie Słowa, które jest Życiem. Jeśli znajdzie kogoś takiego, to na swoje życie zacznie patrzeć z zupełnie innej perspektywy i odnajdzie w nim głęboki sens. Parafrazując słowa proroka Zachariasza, można powiedzieć, że wielu chce być przy takich ludziach i „uchwyci się skraju ich płaszcza, mówiąc: chcemy iść z wami. Albowiem zrozumieliśmy, że z wami jest Bóg” (Za 8, 23).

Bądź wierny do śmierci, a dam ci wieniec życia (Ap 2,10)

Mam jeszcze jedno skojarzenie, gdy myślę o odchodzeniu ks. Piotra – z Janem Pawłem II. Bo chyba nie trudno o takie skojarzenie, skoro chorowali na tę samą chorobą – Parkinsona. Wśród wielu wspaniałych homilii jakie wygłosili, tą najpiękniejszą, było pokorne przyjęcie i przeżywanie własnego cierpienia. Nie ukrywali swojej słabości, ograniczeń, zniedołężnienia. Przeżywali je w świetle jupiterów. Kiedyś silni, energiczni, inteligentni, porywający tłumy, jak Jezus wjeżdżający tryumfalnie do Jerozolimy, później, gdy przyszedł krzyż choroby, nie uciekli, nie zdezerterowali, choć nie było łatwo. „Bólu nie czuję. To ograniczenie ruchowe, brak koordynacji. Przewróciłem się już może z 30, 40 razy. Bywa niebezpiecznie. Jak upadam, np. ze schodów, to myślę, żeby jakoś ręce pochować i przyjąć ciałem ciężar uderzenia. Cieszę się, że Bóg uchronił mnie od postawy buntu. Od stawiania pytań, dlaczego, i mówienia: przecież dobrze żyłem” – mówił ks. Piotr rok przed śmiercią. Wraz z postępującą chorobą, byli coraz bardziej zdani na dobre serca ludzi, na Weroniki, na Szymonów z Cyreny, a tych nie brakowało. Wytrwali na tej drodze do końca. W homilii wygłoszonej na mszy pogrzebowej ks. B. Kowalski powiedział: „W jednej z ostatnich refleksji swoich, kiedy gasłeś już w oczach, odniosłeś się do wojskowego porządku i mówiłeś, że nadchodzi czas, kiedy dowódca mówi: „Koniec walki. Zdać broń, zdjąć mundur, oddać książeczkę wojskową i odmaszerować”. Odniosłeś to do służby kapłańskiej. Tak, Pan Bóg dzisiaj ci mówi: „Piotrze, odłóż Pismo Święte na półkę, zdejmij stułę, odsuń mikrofon i odmaszerować. Odmaszerować po wieczną nagrodę”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here