Strona główna RÓŻNE SPOWIEDŹ KMICICA

SPOWIEDŹ KMICICA

3473
0

Andrzej Kmicic jest jednym z głównych bohaterów powieści Henryka Sienkiewicza pt. „Potop”. Polski noblista literacki napisał to dzieło w XIX wieku. Autor przedstawił treść, nawiązując do sytuacji Polski z XVII wieku, kiedy to nasz kraj niszczony był od północy Europy przez Potop Szwedzki. Pomimo odległego czasu od napisania utworu przekaz jego jest nadal aktualny a każdy czytelnik może odnaleźć w postaciach cząstkę siebie. Poniższy artykuł oparty jest na fragmentach powieści „Potop”.

RACHUNEK SUMIENIA

Jechał na przedzie Kmicic, nic do nikogo nie mówiąc. W sercu nurtował go żal, chwilami gniew, ale przede wszystkim złość na samego siebie. Pierwsza to była noc w jego życiu, w której czynił rachunek sumienia i rachunek ten ciężył mu gorzej od najcięższego pancerza.

NADZIEJA

Wołodyjowski odrzekł Kmicicowi: Któż to jest bez grzechu? Kto nie ma win na sumieniu? Każdy ma …Ale do pokuty i poprawy każdemu otwarta droga. Waść grzeszyłeś swawolą, to jej odtąd unikaj; czyniłeś krzywdy ludziom, to je nagródź … Ot, droga dla waszmości lepsza i pewniejsza niż rozbijanie sobie łba. Jeśli więc waćpana na dobrą drogę namówię, to będzie także moja względem ojczyzny zasługa, boś żołnierz dobry i doświadczony.

MODLITWA W DOMU

Co ja pocznę? – rzekł wreszcie – kto mi poradzi, kto mnie wyratuje? Tu kolana poczęły się giąć jakoś pod panem Andrzejem [Kmicicem], aż wreszcie ukląkł przy tapczanie i począł się modlić głośno, i prosić z całej duszy i serca: Jezu Chryste, Panie miły – mówił – jakoś się na krzyżu nad łotrem ulitował, tak ulituj się i nade mną. Oto pragnę obmyć się z grzechów moich, nowy żywot rozpocząć i ojczyźnie poczciwie służyć, ale nie wiem jak, bom głupi. Oświeć mnie, natchnij, pociesz w desperacji mojej i ratuj w miłosierdziu swoim, bo zginę. Tu głos zadrgał panu Andrzejowi, począł się bić w pierś szeroką, aż grzmiało w izbie i powtarzać: Bądź miłościw mnie grzesznemu! Bądź miłościw mnie grzesznemu! Bądź miłościw mnie grzesznemu! Po czym złożywszy ręce i wyciągnąwszy je do góry, tak dalej mówił: A Ty, Panienko Najświętsza wstaw się za mną do Syna swego, zstąp ku ratunkowi memu, nie opuszczaj mnie w utrapieniu i biedzie mojej, abym Tobie mógł służyć i w godzinę skonania mieć Cię za patronkę przy nieszczęsnej duszy mojej! A gdy tak błagał pan Kmicic, łzy poczęły mu padać jak groch z oczu, na koniec spuścił głowę na tapczan i trwał w milczeniu, jakby czekając na skutek swej żarliwej modlitwy.

DROGA DO KOŚCIOŁA

Jechał więc Kmicic w milczeniu utkwiwszy oczy w jakiś punkt bardzo błyszczący na widnokręgu. Konie parskały na pogodę; ludzie poczęli śpiewać sennymi głosami jutrznię [modlitwę poranną]. Tymczasem rozwidniało się coraz bardziej, niebo z bladego stawało się zielone i złote, a ów punkt na widnokręgu począł tak błyszczeć, że oczy mrużyły się od tego blasku. Wtem od Kruszyny chłop nadjechał w drabinkach. Kmicic zwróciwszy się ku niemu, ujrzał, iż chłop czapkę trzymał w ręku i patrząc w owo światło, modlił się.

– Chłopie? – spytał pan Andrzej – a co się to tak świeci?

– Kościół jasnogórski! – odrzekł.

– Chwała Najświętszej Pannie! – zakrzyknął Kmicic i czapkę zdjął z głowy, za nim uczynili toż samo jego ludzie.

Po tylu dniach zmartwień, zwątpienia i zawodów uczuł nagle pan Andrzej, że staje się z nim coś dziwnego. Ledwie słowa: „Kościół jasnogórski!”, przebrzmiały mu w uszach, gdy smutek opadł z niego, jakoby kto ręką odjął. Ogarnęła rycerza jakaś niewypowiedziana bojaźń, pełna czci, ale zarazem nieznana radość, wielka, błoga. Od tego kościoła, jarzącego się na wysokości w pierwszych promieniach słońca, biła nadzieja, której pan Kmicic dawno nie zaznał, otucha, której na próżno szukał, siła niepokonana, na której chciał się oprzeć. Wstąpiło weń jakoby nowe życie i poczęło krążyć po żyłach wraz ze krwią. Odetchnął tak głęboko, jak chory budzący się z gorączki, z nieprzytomności. Pan Andrzej szedł tak rzeźwy, jakby skrzydła miał u ramion. Była to niedziela, więc gdy słońce wybiło się już dobrze w górę, droga zaroiła się wozami i pieszym ludem ciągnącym na nabożeństwo.

SPOWIEDŹ

Dziwnie szatan jest na to miejsce [na Jasną Górę] zawzięty – rzekł ksiądz Kordecki – i dokłada wszelkich starań, aby nabożeństwu [do Matki Bożej] tu przeszkodzić i wiernych jak najmniej do udziału w nim dopuścić, bo nic do takiej desperacji piekielnego dworu nie przywodzi, jak widok czci dla Tej, która głowę węża starła… A teraz czas na nieszpór [modlitwę wieczorną]. Wybłagajmy Jej łaskę, polećmy się Jej opiece i niech każdy pójdzie spać spokojnie, bo gdzież ma być spokój i bezpieczeństwo, jeśli nie pod Jej skrzydłami? I rozeszli się wszyscy. Gdy nieszpór się skończył, sam ksiądz Kordecki wziął do spowiedzi pana Andrzeja i spowiadał go długo w pustym już kościele.

NOWE ŻYCIE

Było mu [Kmicicowi] dobrze, lekko i wesoło. Było tym lżej i weselej, że generalną spowiedź z całego życia odbył, jak czynią konający, i nad spodziewanie własne rozgrzeszenie otrzymał, bo kapłan zważył jego intencję, szczerą chęć poprawy i to, że już na tę drogę wstąpił. Tak więc zbył się pan Andrzej brzemienia, pod którym już prawie upadał. Gdzież się podziały te czasy, gdy stał jakoby na rozdrożu, pytając się siebie, którędy iść; gdzież te czasy, w których nie wiedział, co począć, w których wszędy spotykał się ze zwątpieniem i sam począł tracić nadzieję? W sercu miał tedy modlitwę, radość i wdzięczność.

ks. Grzegorz Kunko

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here