Strona główna II. Formacja SUMIENIA POKOCHAĆ MISJE Stara – nowa misja na Madagaskarze

Stara – nowa misja na Madagaskarze

389
0

Piszę w poniedziałek. Teoretycznie poniedziałek jest „wolny”, przeznaczony dla wspólnoty na spotkanie w naszym gronie, dzień skupienia, radę domu, ale także na lekturę osobistą, modlitwę, odpoczynek. Taką przyjęliśmy zasadę, choć wciąż są wyjątki. Dziś na przykład zawiozłem ryż, fasolę, olej i wiele innych rzeczy dla stołówki szkolnej przy jednej z naszych czterech salezjańskich szkół podstawowych w Andavitsazo. Przy okazji zobaczyłem postęp prac przy stołówce, toaletach, które powstają w ramach jednego z projektów.

Ankililoaka – początki misji

Pierwsi Salezjanie przybyli do Ankililoaka, w rolniczym regionie południowo-zachodnim Madagaskaru. Rozpoczęli swoją misję w 1981 roku. Przejęli dystrykt misyjny po księdzu diecezjalnym, który zaczynał tu ewangelizację i zakładał wiele lokalnych wspólnot wokół wspomnianego Ankililoaka i sąsiedniego Soazo. W niedługim czasie po rozpoczęciu pracy duszpasterskiej dwaj nowoprzybyli misjonarze zaczęli organizować naszym zwyczajem dzieło wychowawcze. Zapoczątkowali oratorium, gdzie do tej pory organizujemy czas wolny przez naukę katechizmu, promowanie sportu i różnego rodzaju zajęcia kulturalne. Katolicką szkołę podstawową prowadziły już od dziesięciu lat siostry Zgromadzenia św. Pawła. Dlatego założyliśmy gimnazjum, a przy nim warsztaty stolarskie, a niedługo potem powstało liceum ogólnokształcące. Aktualnie uczy się tu ponad siedmiuset uczniów na tych dwóch poziomach. W latach dziewięćdziesiątych otworzyliśmy miejscowe „Radio Mazava”, które nadal spełnia ważną funkcję informacyjną, ale również kulturalną, ewangelizacyjną. Wpisało się ono w region i stanowi nieodłączną jego część. Obecnie mamy jeszcze cztery szkoły podstawowe, gdzie uczy się ponad siedemset uczniów.

Moje misyjne powołanie

Wstąpiłem do zgromadzenia Salezjanów w 1996 roku. Po skończonej formacji zakonnej i studiach seminaryjnych w Łodzi, zostałem wyświęcony na kapłana w 2005 roku. Po wakacjach letnich spędzonych w Ełku, we wrześniu tegoż roku wyjechałem na misje na Madagaskar. Przez pierwsze miesiące uczyłem się języka malgaskiego w centrum kraju, we Fianarantsoa, wraz innymi dwoma współbraćmi. Pomagałem przy różnych okazjach młodszym współbraciom w nauce i praktykach duszpasterskich, bo był tam nasz studentat filozoficzny. Potem kolejne cztery lata spędziłem w Bemaneviky, niewielkiej miejscowości na północy Wyspy, jakieś tysiąc kilometrów od stolicy. Pierwszy rok uczyłem języka francuskiego w gimnazjum i pomagałem w dystrykcie misyjnym. Kolejne trzy lata zajmowałem się oratorium i organizowałem zajęcia ewangelizacyjno-kulturalne dla dzieci i młodzieży w parafii oraz zajmowałem się ekonomią dzieła. A było tego trochę, bo oprócz na samej misji gimnazjum i liceum, internatu i misyjnej przychodni, mieliśmy jeszcze sześć szkół podstawowych. W 2010 roku wróciłem do Europy, na studia z duchowości. Czas nauki na Papieskim Uniwersytecie w Rzymie dał inną perspektywę i szersze spojrzenie na Kościół i Zgromadzenie. W 2012 roku ponownie przyleciałem na Madagaskar. Tym razem przełożony posłał mnie do pracy w prenowicjacie w Tulear, dużym mieście na południowym zachodzie. Zajmowałem się organizacją formacji młodych chcących zostać Salezjanami. A przy okazji pomagałem w szkole podstawowej, w ośrodku zawodowym i naszej parafii. Dwa lata minęły szybko i dostałem kolejne przeznaczenie do Fianarantsoa. Oprócz zarządzania i administracji dzieła, gdzie mamy szkołę podstawową, ośrodek zawodowy, centrum młodzieżowe i studentat filozoficzny, uczyłem teologii duchowości w pobliskim seminarium. Byli tam studenci z dziesięciu południowych diecezji Madagaskaru i kilku zgromadzeń zakonnych. W 2015 roku wróciłem do Polski na operację ucha środkowego i po kilku miesiącach rekonwalescencji zostałem, jak mi się wydawało na stałe, w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie.

Niełatwy powrót na misje

Misja nadal we mnie żyła. Miałem kontakt z salezjańskimi misjonarzami z całego świata, kiedy przyjeżdżali do ojczyzny, ale także przez media społecznościowe. Na animacjach w przedszkolach, szkołach i w mediach mówiłem o moim doświadczeniu misyjnym. Przez kolejne sześć lat zajmowałem się formacją wolontariuszy przy naszym Ośrodku. Kiedy w 2021 roku lekarz dał zielone światło na latanie samolotem i odważyłem się na lot próbny w odwiedziny do moich wychowanków z Madagaskaru w Rzymie, usłyszałem wtedy, że skoro już mogę latać samolotem, to mogę wrócić na Czerwoną Wyspę. No i wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zapytałem retorycznie inspektora na Madagaskarze, czy potrzebują pomocy. Złożyłem prośbę do mojego przełożonego warszawskiego. Po kilku dniach umowa na sześć lat była podpisana. Czekałem na decyzję gdzie i kiedy. To pierwsze przyszło w miarę szybko, bo układanka przy zmianach we wspólnotach akurat była na stole, ale kiedy było pod wielkim znakiem zapytania. Koronawirus pozmieniał niejednemu plany. Wielu misjonarzy utknęło w ojczyźnie, wielu nie mogło wrócić na misje. Na Madagaskar nie wpuszczano teoretycznie nikogo. Wszystko zależało od decyzji prezydenta, no i trzeba było czekać na jego przemówienie, kiedy pozwoli. Nic nie zapowiadało zmiany, ustawione wszystko na 19 września, bo takie znaleźliśmy bilety. W sierpniu dostałem wiadomość, że zostałem wpisany na listę ministerialną (musiało ją podpisać czterech ministrów) – mogę wlecieć na Wyspę. Byłem na liście, miałem bilet, ale nie miałem wizy wjazdowej. Wszystko „cudownie” się ułożyło i już 23 sierpnia 2021 byłem na miejscu.

Powrót na misje nie jest łatwy. To jest misja, którą znam, ale także i nowa dla mnie. Zostałem posłany do wspomnianego już Ankililoaka. Byłem tu przejazdem dwa razy w 2005 i 2013 roku. Nie miałem pojęcia tak naprawdę, co spotkam. Jechałem z entuzjazmem i zapałem. Pierwsze dwa miesiące minęły szybko. Zaangażowałem się w nauczanie religii w liceum. Odwiedzałem szkoły na wioskach. Jeździłem na dojazdy z posługą duszpasterską. Myślałem, że się zaaklimatyzowałem. Po powrocie ze stolicy, ze spotkania ekonomów, bo taką funkcję tu dostałem, zaczęły się problemy zdrowotne. Źle znoszę upały, gorzej niż się spodziewałem. Byłem przecież na obrzeżach Wyspy, gdzie jest gorąco, ale teraz jest coś nowego. Zemdlałem w czasie jednej niedzielnej mszy i skończyłem w wojewódzkim szpitalu. Innego razu wymiotowałem i kręciło mi się z głowie, musiałem zostać w łóżku kilka dni z powodu przemęczenia. Jeszcze po kilku dniach, po powrocie z miasta miałem udar cieplny. Pierwszy raz w życiu miałem gorączkę ponad czterdzieści stopni i nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Doświadczyłem po raz kolejny, że misje, to nie jest prosta rzecz. A grudzień to dopiero początek upałów. Musiałem zmienić styl pracy, zacząć  na siebie uważać o wiele bardziej. Ograniczyłem wiele moich dotychczasowych działań. W czasie tych kolejnych miesięcy upałów, zajmuję się administracją dzieła, księgowością, dokumentacją kilku projektów. Realizuję zdanie, które powtarzałem sobie kiedyś, a i czasami usłyszeli w ciągu sześciu lat nasi wolontariusze: chory misjonarz, to żaden misjonarz, więc muszę bardziej o siebie zadbać. Jednocześnie proszę o modlitwę za dzieło misyjne, bo nie zawsze jest pięknie, jak widać na zdjęciu: uśmiechnięty misjonarz w Murzynków.

ks. Tomasz Łukaszuk, salezjanin, misjonarz na Madagaskarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here