Czas wakacji nie jest czasem wolnym od modlitwy. Kiedy mamy mniej zajęć, może warto podjąć refleksję na d naszą modlitwą od strony języka, jej lingwistycznego wyglądu. I pewnie od razu pojawia się pytanie: w jaki sposób człowiek ma mówić do Boga? Jakich ma używać słów? To trudne zadanie. Dlaczego? Gdyż Bóg jest, w ścisłym sensie, niewysłowiony. Jest transcendentny, a więc także poza rzeczywistością słów, jest ponad wszelkim bytem, także poza rzeczywistością językową. Wszystkie słowa i wszelkie możliwości językowej ekspresji mają skończoną naturę i zawsze dotyczą skończonego zasobu skończonych wyobrażeń i odniesień. Dlatego mowa wydaje się nie dosięgać Boga. Jak do niego skierować więc naszą modlitwę?
Dotrzeć do tajemnicy
Nasza modlitewna mowa musi zaczepiać chociaż trochę o transcendencję. Musi przekraczać siebie. Słowo mowy pozostaje wprawdzie czymś skończonym, ale musi starać się przekroczyć własną skończoność. Musi odsyłać poza siebie, ku rzeczywistości niemożliwej do wysłowienia. Modlitwa wprawdzie sięga po skończone zasoby mowy (w słownictwie i w gramatyce), ale zarazem sama mowa musi te bariery instynktownie znosić, by dotrzeć do tajemnicy, której nie można już wysłowić. Mamy więc do czynienia z ambiwalentnym charakterem języka używanego w modlitwie.
Mówić szczerze i o wszystkim
Pod względem antropologicznym nasza modlitwa powinna się wyróżniać szczerością i totalnością. Człowiek, bez wyjątku każdy z nas, ma wrodzoną oraz nabytą skłonność do nakładania masek w swojej relacji ze światem. Chce mieć nie najprawdziwszy, ale jak najlepszy – życzeniowy – obraz samego siebie w oczach innych. Nawet wtedy, gdy wie, że stoi przed Bogiem i z Nim rozmawia, trzyma się często tego samooszustwa. A dopiero modlitwa szczera jest owocna. Kamuflaże, maski, parawany osłabiają kontakt z Bogiem. Fałszują i zaciemniają.
Druga ważna cecha języka modlitwy to – wspomniana już – totalność. Co to znaczy? To znaczy, że wszystko czym jestem, co jest we mnie, ma się w języku modlitwy otworzyć ku Bogu. Cały mój świat przedstawiam Bogu – bez ogródek, bez wybiórczości, bez wstydu i lęku. Dlatego w języku modlitwy musi dojść do głosu wszystko, co w człowieku wiąże się z jego jestestwem, z jego w pełni prawdziwym obrazem. Bez kamuflażu: nasze radości i zachwyty, nasze troski i winy, nasze lęki i nadzieje.
Z egzaltacją, ale uważnie i pokornie
W modlitwie jako mowie – uaktywnieniu języka – człowiek mówi do Boga i z Bogiem. Nazywamy Boga i wypowiadamy siebie. Słowa będą pełne pozytywnego respektu wobec Tego, który zawsze jest większy i wyższy ponad wszelkie słowo. Słowa modlitwy, jej postać: słownictwo i składnia mogą stać się egzaltowane. Tradycja religijna zachowała w psalmach piękne tego przykłady. Egzaltowana modlitwa ma wielkie możliwości. Ale też grożą jej szczególne niebezpieczeństwa. Większe niż mowie bardziej skondensowanej, krótszej. Bogactwo form mowy egzaltowanej może łączyć się z językowym, trochę co najmniej egoistycznym, popisem. Modlitwa nasza musi zawsze wystrzegać się tego niebezpieczeństwa samochwalenia. Liczy się zasadność i pewna racjonalność modlitwy. Może ona prowadzić w kierunku prośby, skargi, podziękowania, adoracji i pochwały.
To tylko słowa?
Jan Darowski, polski poeta emigracyjny z Londynu, w wierszu Tylko słowa pisze:
Chyba się nie pobijecie
panowie o słowa?
Dajcie spokój ludzie
toż to tylko
słowa
Sticks and stones
can break my bones
but words cannot hurt me
Słowa słowa
cóż potrafią słowa?
A ja znałem takie
co się otwierały
jak oczy umarłych
Krwawe echa
innych ja widziałem
jak ściekały ze ścian
Słowa więc mogą dużo. Mogą być życiem, a nawet zmartwychwstaniem, mogą ranić, a nawet uśmiercać. Słowa modlitwy też dużo mogą. Mogą ułatwiać kontakt z Bogiem, mogą Go chociaż trochę odsłaniać, ale też zasłaniać. Wszystko zależy od tego, na ile potrafimy używać języka w naszym komunikowaniu się z Bogiem. Ale przede wszystkim, w sensie uprzednim, zależy to od naszej wiary. Gdy jej nie ma, nic z naszego języka – nawet jako najbardziej sprawnego narzędzia komunikacji.