”Błogosławiony Bóg, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu”
( 2 Kor 1, 3-4)
Kochani Przyjaciele,
bardzo długo zbierałam się do napisania dla Was drugiego listu i nie dlatego, że nie chciałam, ale bardzo ciężko jest mi opisywać to, co przeżywam. Bardzo często są to takie drobne, codzienne gesty dobroci, które poruszają serce. Nierzadko jest to trud, jak to w życiu bywa, czasem trudno jest mi kochać drugiego człowieka, czasem trudno walczyć z własnymi ograniczeniami. Czuję, że z każdym dniem uczę się kochać, szczególnie teraz
w tym trudnym dla nas wszystkich czasie.
Łączę się z Wami duchowo. Tak jak życie wszystkich na całym świecie uległo zmianie, tak i nasza misja w tym czasie wygląda inaczej. Jestem jednak wdzięczna Panu Bogu, za to, że właśnie teraz jesteśmy na misji. Czuję się tutaj trochę jak w takim „Bożym kokonie”, gdzie nie dosięga nas bombardowanie telewizji czy Internetu. To ogromna łaska i dar od Pana Boga. Dziękuję Jemu za wspólnotę, za ludzi, których nam dał – często nawzajem dla siebie jesteśmy prezentem.
Jak wiecie, jednym z filarów Domów Serca jest apostolat – każdego dnia po południu wychodziłyśmy do naszych Przyjaciół: odwiedzałyśmy osoby starsze, chodziłyśmy do ubogich dzielnic, spędzałyśmy dużo czasu z dziećmi. Od kilku tygodni nie możemy tego robić, zaprzestałyśmy wizyt. Jednak chciałam zaznaczyć, że ten „przeskok”, ta zmiana w naszym codziennym funkcjonowaniu przebiegła z Bożą pomocą i uważam, że przerodziła się w coś pięknego. Pragnę podzielić się z Wami tym, jak teraz przeżywamy ten czas, jak Pan Bóg nas wspiera w tym okresie.
”Choćby się burza rozciągnęła nad moją drogą, choćby i czarna noc, Ty jesteś blisko.
Ty jesteś blisko. Jak? Jeśli jest blisko, to przeczuwa się Go: w jaki sposób się Go przeczuwa?
Przez wspólnotę, która nas otacza, wspólnotę, jakiej sami nigdy byśmy nie wybrali.”
(Luigi Giussani „Czy można tak żyć”)
Od czasu zaostrzenia przepisów związanych z rozprzestrzenianiem się wirusa jest z nami Kelsey
– osoba odpowiedzialna za nasz Dom Serca w Devie. Bardzo nam pomaga i wszystkie zgodnie możemy powiedzieć, że jest ona dla nas ogromnym prezentem od Pana Boga. W pierwszym tygodniu kwarantanny wizyty zastąpiłyśmy pracą: zaczęłyśmy generalne wiosenne porządki w ogrodzie, na które nie miałyśmy czasu przy normalnym trybie dnia. Piękne i jednoczące było to doświadczenie dla naszej wspólnoty. Szczególne też było dla mnie spotkanie z naszym sąsiadem, z którym wcześniej nie miałam kontaktu. Widząc nas, cztery dziewczyny, pracujące w ogrodzie, bardzo się zainteresował. Pożyczył nam wiele niezbędnych narzędzi np. piłę do wycinania drzewek, grabie itp. Udzielił cennych rad, a następnego dnia rano przyszedł ze swoim wnuczkiem, aby nam pomóc przy wycinaniu większych drzewek. Pięknym gestem dla mnie było to, że on
z Herminą pracował w ogrodzie, a jego wnuczek spędzał czas z nami. Możemy także pomóc Bratu Sebastianowi przy drewnianych tabliczkach – rysujemy wizerunek kościoła, a On później przy pomocy specjalnego narzędzia zajmuje się wyryciem w drewnie tego wizerunku.
Kolejną piękną rzeczą, która wydarzyła się w tym pierwszym tygodniu, to spotkanie z cygańskimi dziećmi w naszym Domu. Mieszkają one na tej samej ulicy co my. Nie chodzą do szkoły, rodzice nie interesują się tym, co robią w ciągu dnia – zazwyczaj bawią się, chodzą w różne ciekawe dla nich miejsca. Przychodzą też do nas. Zdarza się, że są bardzo niegrzeczne, co dla mnie jest lekcją asertywności. Normalnie, dzieci przychodziły do nas przed obiadem. Był to czas, kiedy mogłyśmy spędzić go razem z nimi: wspólnie graliśmy w piłkę, rysowaliśmy, bawiliśmy się. Są też dzieciaki, które bardzo lubią nam pomagać podczas gotowania obiadu, jednak trzeba mieć wtedy oczy dookoła głowy, gdyż przygotowywanie posiłku z dziećmi to nie lada wyzwanie. Jednak ten czas przed obiadem nie zawsze był dla nas i dla tych dzieci taki w pełni wolny. Przed obiadem mamy masę spraw do załatwienia, jedna z nas jest odpowiedzialna za przygotowanie obiadu, mamy czas na Adorację. Mimo to zawsze, gdy odwiedzają nas dzieci, staramy się je przyjąć. Dlatego ten pierwszy tydzień, kiedy nie chodziłyśmy na wizyty, był dla nas i dla tych dzieci ogromnym prezentem. Jednego popołudnia sadziłyśmy z dziećmi warzywa w doniczkach, co sprawiło im niesamowitą radość. Spodobało się im to zajęcie: wsypywały ziemię do doniczek, wkładały nasionka, podlewały. Bardzo zaangażowały się w te prace. Pięknym było dla mnie to, że Ania wzięła przeterminowane nasionka i poszła z Narcisą do ogrodu, aby tam mogła dalej sadzić. Zdumiewający był jej zapał i zaangażowanie do pracy.
Teraz, gdy nie chodzimy na wizyty, więcej czasu spędzamy na modlitwie. Modląc się, chcemy być bliżej naszych przyjaciół. Kontaktujemy się z nimi telefonicznie, często są to długie, piękne, bardzo ważne dla nas i dla nich rozmowy. Pomagamy osobom starszym w zakupach, za co niespodziewanie, w zamian, otrzymujemy stokroć więcej – specjalnie dla nas przygotowane dania, ciasta, pendrive z filmami na wolne wieczory. Zdarza się, że prowadzimy „wirtualny apostolat”- pomagamy naszym przyjaciołom w zadaniach domowych przez Internet, widać – da się działać na różne sposoby.
Jednego wieczoru uczestniczyłyśmy z Kelsey w spotkaniu wspólnoty Comunione e liberazione, do której ona należy, przez Skype. Wzruszająca była chwila, w której mogłam słyszeć wypowiedzi ludzi, dostrzegających cienie piękna w tym trudnym czasie, którzy cieszą się tym czasem. Dopiero teraz, gdy nie mogą chodzić do pracy, mają czas dla swoich rodzin, dla dzieci i siebie nawzajem. Wysłuchawszy wspólnie kazania Biskupa Greckokatolickiego zastanowiłam się nad jego słowami, mówił on, abyśmy dobrze wykorzystali ten czas, ten trudny czas może być dla nas szansą, szansą, aby zrobić porządki w naszych sercach i sumieniach. To może być dla nas czas wzrostu, dla naszych wspólnot, rodzin, dla tych, których mamy obok siebie. W czasie kwarantanny jesteśmy bliżej myślami przy naszych przyjaciołach, możemy bardziej zrozumieć ich cierpienie. Bliżej Horacio i Christi, którzy od wielu lat nie chodzą. Bliżej Myndry, naszej przyjaciółki, która jest z rodziny cygańskiej i na co dzień nie wolno jej opuszczać domu. Wynika to ze zwyczajów kulturowych i rodzinnych. Zawsze jest to dla niej bardzo trudne.
Teraz chciałabym napisać wam troszkę o naszych Przyjaciołach – Tanti Hilda i Christi. Są to nasi przyjaciele od bardzo wielu lat. Są oni dla mnie bardzo bliscy, pewnie też i przez to, że mają polskie korzenie. Znają język polski i ogromną radość im sprawia to, że możemy porozmawiać w tym języku, gdyż na co dzień nie mają z kim podyskutować. Tanti Hilda to mama Christi. Christi nie może chodzić już od wielu lat. Tanti Hilda opiekuje się nim, zawsze jest radosna. Za każdym razem, gdy przyjeżdża nowy wolontariusz, mówi, z jakiego kraju pochodzi, gdzie dokładnie mieszka, a następnie Christi wyszukuje daną lokalizację w Internecie. Wszyscy na ekranie monitora możemy zobaczyć to miejsce. Widać, że sprawia mu to dużo radości i nam również. W ten sposób Christi zwiedził niemały kawałek świata. Odbył taką wirtualną podróż. Tego typu spotkania mają prosty przebieg – pytamy się nawzajem, co u nas słychać, co wydarzyło się u nas od czasu ostatniej wizyty. Często coś razem oglądamy. Christi wyszukuje ciekawe filmiki w różnych językach: po rumuńsku, angielsku a nawet po polsku. Z tych wspólnych spotkań czerpiemy wiele radości.
Pragnę się z Wami podzielić jeszcze jedną historią. Chciałabym opowiedzieć Wam o Tanti Victorii. Tanti Victoria ma ponad 80 lat i mieszka w niewielkiej wiosce nieopodal miasta Deva. Od śmierci męża mieszka sama. Ma problemy ze zdrowiem a konkretnie z kręgosłupem, przyjmuje bardzo dużo leków. Tanti Victoria jest wyznania prawosławnego. Ma jednego syna Nicki, który jest księdzem katolickim. Tanti Victoria mieszka w starym, ale pięknym drewnianym domku. W kuchni połączonej z pokojem sypialnym znajduje się stary piec, na którym gospodyni przygotowuje posiłki. Wodę przynosi z pobliskiej studni, drewno z szopy i wszystkim tym zajmuje się sama. Co mnie urzekło
i co mnie wprawiło w podziw? Prostota jej życia. Piękne jest w niej to, że pomimo tego, że wszystko się zmienia, wszystko idzie do przodu, ona zostaje taka sama i dzięki Bogu, bo to w tej jej prostocie tkwi całe piękno. Ona akceptuje życie takim, jakie jest. Troszczy się o to, co w jej mocy, a resztę zostawia Opatrzności. Gdy byłyśmy u niej pierwszy raz, przyjęła nas z taką otwartością serca, jak byśmy znały się od dawna. Ogromną radością było dla nas robienie zdjęć w jej, jakże pięknym, zabytkowym domu, a dla niej ogromną radością było go nam pokazać. Będąc w jej domu, pomyślałam: tu mieszka Bóg. Chcę się uczyć od tych ludzi prostoty życia. Tak często nie musimy wiedzieć wszystkiego, być wszędzie, rozmawiać z każdym, wystarczy być sobą.
Bardzo ufam w to, że Pan Bóg nawet z tego, co nam po ludzku nie wychodzi, z tego, co nam się nie udaje – z naszych upadków potrafi wydobyć coś pięknego. Chciałabym Wam opisać coś, co mi się dziś przydarzyło. Otóż, wpadłam na pomysł, aby zrobić bułeczki. Na początku trzeba było podgrzać mleko, dodać do niego cukier i drożdże, następnie pozostawić do wyrośnięcia. Potem w misce wymieszać resztę składników: mąkę, jajka itp., dodać wyrośnięte drożdże. Wyrobić ciasto i odstawić do wyrośnięcia. Przepis banalny, bardzo prosty. Wydawało się, że wszystko zrobiłam w miarę tak, jak było w przepisie. Minęła godzina, a ciasto nie wyrosło, pomyślałam, że pewnie przez to, że w kuchni było zbyt zimno, a więc zagotowałam wodę w dużym garnku
a przy nim postawiłam miskę z ciastem, temperatura wzrosła, postanowiłam jeszcze poczekać. Jednak czas mijał, a ciasto pozostawało takie samo – jaka szkoda, pomyślałam.. Molie powiedziała, że może mleko było zbyt ciepłe
i „zabiło” drożdże, może zbyt krótko drożdże stały do wyrośnięcia, a może jeszcze coś innego. Można tak gdybać bez końca. Podzieliłam się swoim zmartwieniem z dziewczynami. Kelsey optymistycznie powiedziała, że nie mam się czym przejmować, mogę przecież rozwałkować ciasto i wtedy w mojej głowie zrodził się pomysł, aby spróbować zrobić z tego ciasta roladę. Przygotowałam w garnku orzechowe nadzienie. Ciasto rozwałkowałam, posmarowałam masą orzechową, zwinęłam w rulonik i wstawiłam do piekarnika. Upiekły się piękne dwie rolady. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego Wam o tym piszę. Dla mnie wprawdzie to banalne wydarzenie wiele pokazało i otworzyło oczy na Boże działanie w naszym życiu. Pomyślałam sobie o tym, że taki jest nasz Pan Bóg. Gdy upadamy, gdy po ludzku się nam coś nie udaje, wydaje nam się, że wszystko stracone, On z naszego nic, z naszych niepowodzeń, może stworzyć coś pięknego, coś, czego się nie spodziewaliśmy. Czasem potrzeba cierpliwości i zaufania, aby to On wkroczył w nasze życie.
„Czy Efraim nie jest dla mnie umiłowanym synem, najdroższym moim dzieckiem? Bo im bardziej go napominam, tym bardziej noszę go w sercu i wzruszam się do głębi. Na pewno ulituje się nad nim.”
(Księga Jeremiasza 31,20)
Na ten czas Wielkiej Nocy pragnę Wam życzyć wielu Łask Bożych, Niech Zmartwychwstały Chrystus prowadzi nas w tym trudnym czasie, niech nas nauczy zaufania, miłości i pokoju. Pamiętam o Was w modlitwie i Was również o nią proszę.
Do usłyszenia niebawem,
Te pup!
Dom Serca św. Mikołaja,
Magdalena Wierciszewska, Deva
Kwiecień 2020