Język, którym się na co dzień posługujemy, zwykle nam spowszedniał. Niejednokrotnie używamy wytartych już kalek lingwistycznych, schematów myślowych – ot tak bezwiednie, bez większego zastanowienia. Komunikatywność tego typu wypowiedzi jest mniej niebezpieczna w bezpośrednim mówieniu niż w pisaniu. Gdy coś jawi się niejasnego, rozmówca może nas poprosić o dookreślenie lub wyjaśnienie artykułowanej kwestii. Bardziej poprawny i więcej pożądany język to taki, który bezpośrednio dotyka określanej rzeczywistości, tworzony naocznie, aktywnie, niż ten nazbyt ustateczniony, o nacechowaniu abstrakcyjnym, mglistym semantycznie (znaczeniowo), niejasnym, ezoterycznym.
Nie odwracajmy się językiem do świata
To, co teraz powiem, może wydać się dziwne, a nawet niedorzeczne: nie jest dobra przesadna doskonałość językowa – lokalizująca się w obrębie puryzmu, wydumania, sztuczności, sztuki samej w sobie, hiperpoprawności. Kiedy język odwraca się od świata, zamyka się sam w sobie jako byt absolutny, niezależny, samoistny – wtedy kostnieje, a nawet obumiera.
Trapista o. Michał Zioło w swoim błyskotliwym felietonie zatytułowanym „Ucho igielne”, nawiązując do myśli Thomasa Mertona, pisze,: „Potrzebujemy ideału w naszym działaniu, to oczywiste, ale czasami traktujemy go zbyt poważnie, a wtedy ideał tężeje i ogranicza pełny rozwój naszego życia. Jeśli znaleźliśmy się na ziemi, znokautowani przez los, to również dlatego, żeby już więcej nie brać ideału zbyt serio i stać się od niego niezależnym. Wtedy wzywa on nas – niczego bezwzględnie nie narzucając – do pełniejszego życia i dojrzewania”. Podobnie dzieje się w sferze języka. Potrzebny jest umiar, rozsądek, kreatywność. Potrzebna jest elokwencja i pomysłowość– opozycyjne wobec sztampy i nudy. Chrystus nie nudzi, bo mówi ciekawie, od siebie. Nie powiela językowych, a zarazem myślowych, schematów.
Nauczmy się alfabetu życia
Liczy się alfabet życia, nie tylko alfabet liter. Ważne, aby między nimi była korelacja, wzajemność, powiązanie. Pewnie pamiętamy jeszcze z dzieciństwa zabawny wierszyk Juliana Tuwima pt. „Abecadło”:
Abecadło z pieca spadło,
O ziemię się hukło,
Rozsypało się po kątach,
Strasznie się potłukło.
Nie chodzi o to, aby – jak w powyższym utworze – pomieszać litery, zniekształcić, przeinaczyć znaczeniowo. Idzie natomiast o to, aby ożywić swój język, czasem dla pewnego ćwiczenia, treningu – wywracając go do góry nogami. Ja – człowiek już nad wyraz dorosły – alfabet w wierszu Tuwima traktuję teraz jako ekwiwalent, odpowiednik, wręcz synonim, języka. I ten niezwykle lingwistyczny, pomysłowy językowo poeta zachęca właśnie do czynnego podejścia do języka. Do traktowania go na sposób aktywny, jako żywego organizmu, a nie bezdusznego systemu. Oczywiście w pewnych ramach, do pewnego stopnia. Nie zacheca do anarchii. Granicą językowej „rebelii” ma być nieprzekroczenie komunikatywności, zrozumiałości językowej wypowiedzi.
Pozwólmy sobie, aby „abecadło z pieca spadło”.
A okazji ku takiemu podejściu i potraktowaniu języka jest wiele. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, nadchodzi szybkimi krokami Nowy Rok. To czas składania życzeń. Bądźmy w nich nie tylko życzliwi i dobrzy dla bliźnich, ale i lingwistycznie pomysłowi, kreatywni, a nawet eksperymentalni. W granicach rozsądku pozwólmy sobie – i językowi – aby „abecadło z pieca spadło”.
ks. Jerzy Sikora