Najpierw odmówimy paciorek, potem pocałujemy Bozię, a później pójdziemy do kościółka. Mówicie tak do dzieci?
Osoba czy medalik?
Żeby było jasne – w wychowaniu religijnym dzieci można popełnić znacznie większe błędy niż mówienie o Panu Bogu per „Bozia”. Można na przykład nie rozmawiać z dziećmi o Bogu, straszyć Nim albo żyć w sposób drastycznie zaprzeczający wzniosłym i słusznym słowom. Mogę też sobie wyobrazić sytuację, kiedy małe dziecko czasem usłyszy tę nieszczęsną „Bozię” (albo „bozię” – o różnicy poniżej) i nie dozna żadnego uszczerbku na duszy. Ale generalnie infantylizowanie słownictwa religijnego to marny pomysł.
Co jest nie tak z „Bozią”?
Po pierwsze – ten wyraz jest wieloznaczny. „Bozią” bywa nazywany nie tylko Bóg, ale też Matka Boża, aniołowie i święci, a nawet ich obrazy, rzeźby i medaliki (wtedy będzie to chyba „bozia” pisana małą literą). Słyszałam kiedyś, jak czterdziestoletnia kobieta zapytała księdza po nałożeniu szkaplerza, czy zamiast płóciennego albo metalowego szkaplerza może nosić „bozię”, którą ma od lat. I pokazała złoty medalik z Maryją.
Do kogo mówię?
W teologii istnieje rozróżnienie na latrię, czyli oddawanie czci boskiej, należne jedynie Bogu; oraz dulię, czyli oddawanie czci świętym (Na marginesie – idolatria to oddawanie czci idolom, czyli bożkom; a hiperdulia to kult Matki Bożej, należny Jej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia). Choć potocznie mówimy, że modlimy się do świętych, to w istocie taka modlitwa jest raczej rozmową ze starszym bratem albo siostrą, którzy zaszli dalej na drodze, którą my również idziemy. Można prosić świętych o orędownictwo i dziękować im (Jeśli rozmawiamy tak z żyjącymi, to dlaczego nie moglibyśmy rozmawiać z tymi, którzy są już w niebie?), ale dawcą i źródłem wszelkiego dobra i łask jest wyłącznie Bóg. I tylko Jemu należy się cześć. Rozróżnienie na latrię i dulię to może trochę za dużo dla trzylatka, ale trzeba zdawać sobie sprawę z tej różnicy i odpowiednio kierunkować rozmowy z małym człowiekiem.
Oczywiście, trzeba też wytłumaczyć dziecku, że choć często modlimy się, zwracając się w stronę obrazu albo krzyża, to wizerunki Boga albo świętych są jedynie ich wyobrażeniami, służącymi nam do skupienia się na modlitwie. Nazywanie medalika „bozią” może nieźle namącić w głowie. Problematyczne jest też to, że „Bozia” jest rodzaju żeńskiego. Chociaż Bóg nie ma płci (a raczej jest źródłem wszystkiego dobra – także cech, które kojarzymy z kobiecością), to jednak zwyczajowo mówimy o Nim w rodzaju męskim.
Dla maluchów
Kiedy moje dzieci były małe, dostawały przed mszą pieniądze na tacę. Czasem sprawdzało się to jako atrakcja i sposób na zajęcie uwagi, a czasem nie. Nie sprawdzało się na przykład wtedy, kiedy ktoś wpadł na pomysł, żeby rzucać monetą w siostrę albo sprawdzać walory smakowe dwuzłotówki, albo kiedy pieniążek wpadł – o zgrozo! – do dziury w podłodze. Pewnego dnia jednak starsze córki odmówiły zabrania pieniędzy do kościoła.
Dlaczego? „Bo tak robią małe dzieci”. Ponieważ mąż i ja nie braliśmy udziału w tym coniedzielnym rytuale, dziewczynki uznały, że też powinny kiedyś z niego wyrosnąć. To oczywiście drobiazg, ale dobrze pokazuje szerszy problem. Jeśli coś jest „dziecinne”, to kiedyś trzeba to zostawić za sobą. Kiepsko, jest to msza albo modlitwa.
Właśnie dlatego nasze dzieci nie chodziły nigdy na msze dla dzieci. Nie pomagał też fakt, że na takiej liturgii czasem można usłyszeć rzeczy, które urągają estetyce i poczuciu stosowności, np. skoczne piosenki z upiornym grzmoceniem w gitarę i dziwacznie kazania, które – wbrew pozorom – wcale nie trafiają do kilkulatków.
Z całą powagą
Dziecko przyzwyczajone do „Bozi” nie będzie miało aparatu pojęciowego, żeby myśleć o sprawach Bożych i żeby się modlić. Spowiednicy mówią, że zdarza im się słyszeć w konfesjonałach od dorosłych ludzi, że „nie odmawiali paciorka” albo „nie byli w kościółku”. Ale jeśli ktoś używa takiego infantylnego słownictwa, to chyba bywa w „kościółku” tylko od wielkiego dzwonu.
Kiedyś powszechny był zwyczaj mówienia do dzieci w „dziecinny” sposób, np. „Ojoj, cio dzidzia telaś lobi?”. Zapewne stąd wzięły się zdrobnienia w języku religijnym. Dzisiaj psychologowie i logopedzi radzą, żeby raczej rozmawiać z dziećmi normalnie – używając zwykłych słów, bez nadmiernego zdrabniania. Dzieci chcą być traktowane ciepło, serdecznie i czule, ale jednocześnie poważnie. Tym bardziej zasługuje na to Pan Bóg.
Joanna Operacz