Solidarność, jaką wykazali się w ostatnich tygodniach Polacy, jest absolutnie bezprecedensowa. Przyjęcie ponad 1,5 miliona uchodźców, z czego większość do prywatnych domów, jest zachowaniem wzorowym. Oczywiste jest jednak, że wiązać się to będzie z licznymi problemami. Skąd wzięła się tak pozytywna reakcja Polaków? Co będzie dalej?
Pisząc te słowa, siedzę (niestety) wygodnie z dala od sytuacji, z jaką mierzycie się Państwo w Polsce. Piszę je jeszcze w momencie, w którym reakcja Polski na wojnę za wschodnią granicą, wiąże się jedynie z emocjami pozytywnymi. Nie mam złudzeń – w momencie, gdy to czytacie, na pewno pojawiły się już doniesienia (prawdziwe i zmyślone – częściej to drugie) o kradzieżach, narzekaniach, problemach. Nie ulega jednak wątpliwości, że Polacy postąpili dokładnie tak, jak postąpić powinien każdy katolik – wybrali dobro, nie zważając na konsekwencje.
Jak to się w ogóle udało?
Muszę przyznać, że reakcja Polaków na rosyjską agresję w Ukrainie przeszła moje najśmielsze oczekiwania. To chyba pierwszy przypadek w historii, gdy tak ogromna liczba uchodźców wojennych przyjmowana jest bez wybudowania choćby jednego obozu dla uchodźców. Nic do tej pory nie przemawiało za tym, że Polacy wykażą się taką solidarnością. Wszak z Ukraińcami historia różni nas jak niemal z nikim innym, a lubimy się nad Wisłą tą historią chełpić i podnosić ją znacznie częściej, niż trzeba.
Cóż zatem stało się z naszymi narodowymi przywarami, że mogliśmy je na chwilę schować i zachować się tak, jak trzeba? Otóż, uważam, że odpowiedzią na to pytanie wcale nie jest potocznie przytaczana „polska gościnność”. Ta bowiem została z nas wyrugowana w okresie komunistycznej okupacji. Nie sądzę, by odgrywała ona obecnie jakąś większą rolę. Z inną odpowiedzią przychodzi nam nie kto inny jak katolicka nauka społeczna.
Spotkanie – katalizator solidarności
Cieszę się, że mogę to napisać, bowiem o tym właśnie – w ujęciu ekonomicznym – piszę właśnie doktorat. Przechodząc do rzeczy, uważam, że taka reakcja możliwa była przede wszystkim dlatego, że Ukraińców zdążyliśmy już „spotkać”. Dlaczego „spotkać” w nawiasie? Otóż, mam tu na myśli szersze pojęcie spotkania. Nasi sąsiedzi nie są już zatem jedynie modelem, teoretycznym mitem, z którym wiążą się liczne stereotypy, jak np.: Niemiec – ponury, Czech – śmieszny, Rosjanin – niecywilizowany.
Ukraińców poznaliśmy osobiście, właśnie w bezpośrednich spotkaniach. Przecież już od kilku lat mieszkają wśród nas, pracują razem z nami, przyjmując nasz model życia za swój – integrując się (z mniejszymi lub większymi sukcesami indywidualnymi). Praktycznie każdy z nas zna przynajmniej jednego Ukraińca. Nie jest to już dla nas wyłącznie byt historyczny czy kulturowy. To prawdziwy człowiek, mający uczucia, plany na przyszłość, podejmujący codzienne decyzje tuż obok nas. Na linii społecznego podziału zaakceptowaliśmy Ukraińców jako „swoich” (w przeciwieństwie do „innych” lub „obcych”).
KNS w praktyce
Jakże dobrze, że tak właśnie zareagowaliśmy! Teoria stała się bowiem praktyką. Nie kto inny jak papież Franciszek w swej najnowszej encyklice pt. „Fratelli Tutti” (pl. „Wszyscy jesteśmy braćmi”) jako centralny motyw przyjmuje właśnie spotkanie! Spotkanie innego człowieka, spotkanie z naturą, spotkanie z sobą samym. Spotkanie, czyli bezpośrednią relację – żywą, taką, w której wykazać się musimy pewnym stopniem zaangażowania emocjonalnego, umysłowego i uczuciowego.
Nie czas teraz na wymienianie dokumentów, ale motyw ten nie jest absolutnie nowy. Pojawia się on w niemal wszystkich społecznych dokumentach Kościoła. Jest bowiem oczywiste, że relacje wymagają zaangażowania – prawdziwego, świadomego spotkania. Nie chodzi o bezpośrednie umawianie się z kimś na kawę. Chodzi o to, byśmy w relacje, które budujemy (lub które spotykają nas z zewnątrz), zawsze starali się angażować zarówno ciało, jak i ducha!
Nie pozostawiajmy relacji bezwiednymi – myślmy o nich, podejmujmy świadome decyzje, nie zostawiajmy niczego losowi. To wystarczy. Reszta przyjdzie już naturalnie. Jak twierdził Arystoteles – człowiek jest istotą społeczną. Żeby jednak nie kończyć Arystotelesem, oddajmy głos bohaterowi przejmującego filmu „Wszystko za życie” – Chrisowi McCandlessowi:
„Szczęście jest prawdziwe tylko wtedy, gdy się je dzieli”.
M. Kawko