Strona główna I. Formacja SERCA Z WIARĄ NA TY Wywyższony krzyż

Wywyższony krzyż

938
0

„Gdy wywyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że JA JESTEM i że Ja nic od siebie nie czynię, ale mówię to, czego mnie Ojciec nauczył. A Ten, który mnie posłał, jest ze mną; nie zostawił mnie samego”. (J 8, 28 – 29a) Zanim przyszedł czas Golgoty, wydarzyło się wiele rzeczy, które świadczyły o bliskiej więzi Jezusa z Ojcem, jednak to na krzyżu miała zostać ukazana pełnia Bożego dzieła zbawienia W tym najbardziej krytycznym momencie swego życia Jezus ukazał, co jest fundamentem jego życia – bliska relacja z Ojcem. To dzięki niej był w stanie przyjąć krzyż. W Ojcu był ukryty. W Jego ramionach szukał schronienia. Jego wolę wypełniał w każdym momencie swego życia, także w tym najtrudniejszym.

Gloryfikacja cierpienia

Droga, którą przeszedł Jezus, jest drogą każdego człowiek. Nie oznacza to, że należy szukać cierpienia, czy je gloryfikować. Każdy zdrowy człowiek wzdryga się na myśl o bólu. Tylko osoba o zaburzonej osobowości może odnajdować w bólu przyjemność. Instynktowną reakcją każdego człowieka wobec cierpienia jest ucieczka. Cierpienie nie jest wartością samą w sobie. Jezus wziął na siebie ludzkie cierpienie nie po to, by je dowartościować, ale żeby je przezwyciężyć. Jedną z pokus, której chrześcijaństwo czasami ulega, jest niewłaściwa koncentracja na cierpieniu Chrystusa. Wartość ofiary Jezusa miałaby polegać na ogromie bólu i cierpienia, które zniósł za nasze winy. Niektórzy idą krok dalej. Patrząc na krzyż, wyciągają wniosek, że istotą chrześcijaństwa jest cierpienie. Im więcej cierpisz, tym bardziej przybliżasz się do Boga. Ksiądz Józef Tischner niedługo przed śmiercią przywołał swego przyjaciela i wręczył mu karteczkę: „Nie uszlachetnia”. Nie mógł już mówić. Umierał na raka, strasznie cierpiał i właśnie o tym cierpieniu mówił. „Nie ono dźwiga. Cierpienie zawsze niszczy – pisał – tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”.

Prawda was wyzwoli (J 8,32)

Krzyż rozumiany jako różnego rodzaju trudności, ból, cierpienie, jest nieodłączną częścią ludzkiego życia. Jeśli go przyjmujemy, staje się drogą do innych, wartością. Jeśli uciekamy w iluzje łatwego życia, zaprzeczania w przyjemny świat bez krzyża, jego ciężar staje się nie do uniesienia. Życie jest trudne, im szybciej człowiek przyjmie tę prawdę, tym paradoksalnie życie stanie się łatwiejsze. Jon Frederickson, znany amerykański terapeuta i nauczyciel psychoterapii w książce „Kłamstwa którymi żyjemy” opisuje historię pacjentki, która często denerwowała się na swojego czterdziestoletniego autystycznego syna. Pobyt w domu należał do rzadkości, gdyż mieszkał on w specjalnym ośrodku. Podczas jednej z takich wizyt syn niespodziewanie wtargnął na jezdnię, wcześniej nie rozglądając się, niewiele brakowało, a potrąciłby go autobus. Kobieta gorączkowo powtarzała, że przecież jak każdy normalny człowiek, mógł się wcześniej rozejrzeć… No właśnie, oczekiwała od syna z autyzmem, aby zachowywał się jak zdrowy człowiek, czyli by stał się kimś, kim nie był. Mimo, że przez czterdzieści lat nie nastąpiła żadna znacząca poprawa w jego stanie zdrowia, ona oczekiwała, że nagle się zmieni. Swoją złością chciała sprawić, by autyzm zniknął. Niestety, to tak nie działa. Usłyszała trudne słowa – już czas, by pogrzebała zdrowego syna, którego nigdy nie miała i mieć nie będzie. Słowa zabolały, ale jednocześnie pomogły jej wyzwolić się z przygnębiającej niewoli iluzji, w której tkwiła od lat. Przyjęła obiektywną rzeczywistość. Już nie musiała przed nią uciekać. W końcu była gotowa się z nią zmierzyć. Kiedy pozwoliła odejść w zapomnienie synowi, którego sobie wymyśliła, była w stanie zaakceptować tego, którego miała. Syna z autyzmem. I wtedy odczuła ulgę. Okazało się bowiem, że tym, co najbardziej ją dręczyło, nie był autyzm syna, ale kłamstwo, którego kurczowo się trzymała. Krótkotrwały ból związany z przyjęciem prawdy okazał się dużo lepszy niż długotrwały ból, związany z wiarą w to, co było iluzją i kłamstwem.

Krzyż jest drogą, nie celem

„Bóg nam nigdy nie zsyła cierpienia, bo Bóg nie jest gorszy od naszych rodziców. Nikt z kochających rodziców nie ześle dziecku choroby, krzyża, cierpienia. To nie Bóg nam nałożył krzyż, to myśmy nałożyli krzyż Bogu, kiedy do nas przyszedł. I nie odwracajmy kota ogonem. Nie udawajmy, że nie wiemy, o co chodzi. I ktoś powie: no ale Pan Jezus mówi: ,,Kto chce iść za mną, niech weźmie swój krzyż”. Tak. Ale tu słowo ,,swój” jest najważniejsze. Swój. Pan Jezus nie mówi: ,,Jak chcesz być moim uczniem, przyjdź do mnie, a ja ci nałożę mój krzyż”. Nigdy. Weź SWÓJ krzyż, czyli przyjdź do mnie z całym twoim życiem, rzeczywistością, także czasami bolesną, a ja ci pomogę coś z tym dobrego robić – albo uwolnię cię od tego krzyża, pomogę ci w tym, albo tak cię umocnię, że Twoja radość będzie większa niż twój krzyż. Krzyż bardzo zmaleje, a radość się podniesie” (Marek Dziewiecki – kapłan, doktor psychologii)

Adrianna Kurasz

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here