Z p. Józefą Drozdowską, pochodzącą z Augustowa poetką, autorką książek dla dzieci, małych form prozatorskich i dziennikarskich; bibliotekarką, regionalistką, a także wielką miłośniczką jamników i kotów podejmujemy rozmowę o śmierci.
Jedynie czego możemy być pewni, to śmierci. Jednak trudno przychodzi nam rozmowa o niej…
Tak, to prawda. Rzadko rozmawiamy o niej, a już najrzadziej w kontekście śmierci własnej. Znam ludzi, którzy zupełnie nie poruszają tych tematów. Niektórzy unikają chodzenia na cmentarze. Jeżeli idą to tylko z konieczności. Spotkałam w życiu takich ludzi. Inni nie przepadają za chodzeniem na pogrzeby. Śmierć dotknie każdego z nas. Chociaż czasem od dziecka z nią się stykamy, jest dla nas często problemem. Widzimy wciąż umierających, ale nie nas samych. Ktoś umiera, nawet ktoś nam bliski, chociażby: rodzice, rodzeństwo, ale to jeszcze nie my. Może dlatego tak jest, że mamy w sobie ogromne pragnienie życia. Że wciąż czegoś nie dokończyliśmy, nie zrealizowaliśmy swoich marzeń. Chociaż zdarza się nam pomyśleć, a nawet powiedzieć, że już dosyć mamy tego życia, to wciąż jest w nas jego wielkie pragnienie. Sama przeżywałam chwile depresyjne, więc wiem, że człowieka mogą nawiedzać takie „czarne myśliˮ. Pamiętam, że kiedyś, przeżywając taki nieciekawy stan, popatrzyłam mimowolnie na stojący na parapecie w kuchni spodeczek z trutką na muchy i zauważyłam, jak bardzo mucha chciała odlecieć z tego miejsca. Zabrałam ją stamtąd, bo przyszła mi myśl, że ona − mucha tak bardzo pragnie żyć, więc tym bardziej ja powinnam mimo swego załamania dążyć do światła. Do dzisiaj pamiętam ten fakt. Wierzę, że Bóg posłużył się w tym przypadku muchą. Otrzeźwiałam z tychże myśli w jednej sekundzie. Chęć życia w człowieku jest wielka. Ale jako osoba wierząca zdaję sobie sprawę, że kiedyś przyjdzie kres życia na tej ziemi. I myślę o tym. Czasem mi przychodzi to łatwiej, a czasem ogarnia mnie lęk. Miewałam w życiu strachy przed ogromem nieskończoności, jaka jest po śmierci. Nie mogłam w swoich myślach siebie tam odnaleźć, więc rozumiem innych, którzy się boją. Bo tak naprawdę większość z nas lęka się przekroczenia tej najważniejszej linii granicznej w swoim życiu. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Skąd w nas przekonanie, że najważniejsze jest to nasze ziemskie życie?
Do końca tego nie wiem. To jest bardzo trudne pytanie. Z jednej strony lęk przed tym, co będzie po śmierci, z drugiej wciąż chęć życia doczesnego. Może z tego powodu, że za mało jesteśmy zakorzenieni w wierze. Zdaje się nam, że głęboko wierzymy, ale może do końca tak nie jest. Za mało w nas wiary w Miłosierdzie Boże. Lękamy się ponieść konsekwencji naszego życia tu na ziemi. Może boimy się jakiejś unifikacji po śmierci, zatracenia swojej odrębności, ważności. Myślimy tylko kategoriami życia doczesnego. Jego doświadczamy i mamy go na wyciągnięcie ręki. Tamto zdaje się nam odległe. Szczególnie wtedy, gdy jesteśmy młodzi. Tak naprawdę bardzo ważne jest to nasze życie tutaj, bo od niego w jakiś sposób zależne jest to życie tam. Myśląc o śmierci, staje się przed sobą niczym przed konfesjonałem. Nie zawsze jesteśmy do końca zadowoleni z siebie, ze swoich postaw wobec Boga, innych osób, ale i wobec siebie (ile przeżywamy miraży, ileż razy sami siebie okłamujemy, pożądamy czegoś, co jest nie na nasze siły, co jest nam nieprzeznaczone) oraz stworzonego dla nas świata (niszczymy go, źle traktujemy wszelkie stworzenia). Gdy zdamy sobie z tego wszystkiego sprawę, to zaczynamy się wtedy lękać. Przychodzi strach, czasem zwątpienie, więc najłatwiej nam w takiej sytuacji nie myśleć o śmierci. Uciekać od niej myślami. Jeszcze nie teraz… A przecież nie wiemy czy to już – nie teraz.
Czy to ze względu na strach nie podejmujemy tematu śmierci?
Tak, jak już wcześniej to zaznaczyłam, może być powodem tego strach. Nawet jestem przekonana, że w znacznej części strach. Obracamy się, żyjemy w różnych kulturach. Czasem poprzez sztukę śmierć jest trywializowana, czasem wyśmiewana, czasem tak groźnie przedstawiana, że skóra na człowieku cierpnie. To wywołuje w różnych ludziach przeróżne uczucia. Konsekwencje tego są różne. Jakiś film, jakaś książka może przeważyć szalę naszego życia.
Przez wstawiennictwo św. Józefa modlimy się o dobrą śmierć? W jaki sposób można przygotować się, aby była dobra?
Święty Józef jest moim patronem. W dzieciństwie nie bardzo lubiłam to imię, bo wyglądało mi na za mało dziewczęce. W liceum miałam polonistę o imieniu Józef i on 19 marca nawiązywał na lekcji do św. Józefa, także do tradycji starotestamentowej. Powoli to imię zaczęło zrastać się ze mną. Pokochałam je, i pokochałam bardziej swego Patrona. Modlę się do niego codziennie, chociażby modlitewnym zawołaniem. Jest tak blisko mnie, że często na tym pozostaję, bo mam poczucie, że mnie prowadzi. Podobnie zresztą jak św. Barbara − moja patronka od sakramentu bierzmowania, również opiekunka w śmierci. Wierzę, że mając dwoje takich patronów, przejdę dobrze z ich pomocą tę najważniejszą w życiu drogę. Pamiętam, że mój tata, kiedy był w stanie przed śmiercią, wzywał wciąż pomocy św. Józefa. Św. Józef prawdziwie uwierzył Bogu. Jest dla nas wzorem i wspaniałym pośrednikiem. Był w swoim ziemskim życiu tak blisko Jezusa. Myślę, że nieco już odpowiedziałam na to pytanie. Nasze życie winno być dobre. Ale zdaję sobie sprawę ze swojego życia. Nie jest takie proste, żeby do końca być dobrym. Świat tyle ma pokus. Ileż rodzi się w naszych głowach pomysłów, które nas oddalają od Boga. Nie zawsze dajemy sobie z tym i z sobą samym rady. Pozostaje nam pragnienie nieba, sakramenty święte, których nie warto lekceważyć i odkładać na potem, bo nie wiemy czy będzie to potem. Pozostaje nam też wiara we wsparcie naszych świętych patronów i naszych zmarłych, którzy poprzedzili nas w śmierci. Wierzę, że orędują za nami. Wierzę w świętych obcowanie. I oczywiście najważniejsze, czyli Miłosierdzie Boże. Czasem zdarzało mi się mówić do Pana Boga, że nie wiem, co może ze mną się stać, że mogę stracić rozum, świadomość, może wiarę, bo nie możemy być pyszni, że zawsze będzie z nami, to proszę Go, żeby pamiętał, że chcę kiedyś być z Nim.
Czy dzieci są w stanie zrozumieć, czym jest śmierć?
Dziecięcy święci świadczą o tym, że mogą wiele trudnych spraw rozumieć. Nie jestem psychologiem. Nigdy nie miałam własnych dzieci, więc trudno mi o tym mówić. W drugiej klasie liceum przeżyłam śmierć swojego młodego brata. Zajęło dużo czasu, zanim całkowicie pogodziłam się z jego śmiercią. Czułam w sobie żal do Pana Boga, że brat tak ciężko chorował i że tak młodo odszedł z tego świata. Wierzyłam, że żyje po tamtej stronie, ale nie umiałam poradzić sobie z tym, że nie ma go fizycznie na tym śmiecie, że nigdy nie będę mogła napisać do niego listu. Próbowałam się zmierzyć z tematem śmierci w wierszu dla dzieci. Czy to mi wyszło? Nie dla mnie odpowiadać.
W jaki sposób rozmawiać z dziećmi o śmierci?
Do końca tego nie wiem. Myślę, że trzeba dzieciom mówić prawdę, że ich bliscy zmarli czekają na nich. Że śmierć nie zrywa między nimi, a ich bliskimi zmarłymi więzi. Trzeba pielęgnować w nich pamięć o zmarłych. Trzeba uczyć modlitwy za zmarłych.
W jaki sposób pamiętać o bliskich zmarłych, kiedy nie znamy miejsca ich pochówku?
W modlitwie. Najważniejsza dla zmarłych jest modlitwa. Chociażby grobu nie było, dusza zmarłego istnieje w wieczności. Modlitwa jest piękna, gdy jest wspólna. Najważniejsza jest Msza św. w intencji zmarłego, ale ważna jest też każda inna jej forma. Można wspólnie modlić się w domu. Można modlić się przy grobie innej zmarłej osoby z rodziny. Najważniejsza jest pamięć i modlitwa. Podam inny przykład, że kiedy idę na groby dwóch swoich mam: rodzonej i chrzestnej (są obok siebie) na cmentarzu w Augustowie, to modlę się nie tylko za nie dwie, ale i za pozostałych bliskich, którzy spoczywają na cmentarzach w innych miejscowościach, do których mnie, niezmotoryzowanej trudno dojechać. Myślę, że Bóg wysłuchuje naszych modlitw wszędzie. Niekoniecznie nad grobem danej osoby. Możemy modlić się w kościele parafialnym, do którego uczęszczamy. Kiedyś różaniec odmawiałam w lesie na długich spacerach ze swoją jamniczką. Myślę, że Bóg nie obrażał się za to na mnie i przyjmował tę modlitwę.
Symbolem pamięci jest też zapalony znicz. Możemy go postawić na grobie innego członka rodziny, na grobie wspólnym, chociażby dzieci nienarodzonych czy tych, którzy zginęli na wojnach lub wywózkach. Znicz winien być otulony naszym modlitewnym wspomnieniem.
Dziękuję za rozmowę
rozmawiała Monika Rogińska
Józefa Drozdowska
O śmierci
− Co to jest śmierć?
− To taki dzień
kiedy wszystko zostawia się Tu
a wszystko otrzymuje się Tam
To czas przejścia ze znanego
w nieznane
To tak jakby się rozlał
cały atrament
który potem osusza
wielką bibułą Pan Bóg
− A czy musi umrzeć każdy?