Strona główna III. Formacja UMYSŁU NASZ GOŚĆ Na polu walki – za ŻYCIEM – rozmowa z prof. dr hab....

Na polu walki – za ŻYCIEM – rozmowa z prof. dr hab. n. med. Bogdanem Chazanem, specjalistą położnictwa i ginekologii

535
0

Panie Profesorze, jak to się dzieje, że prości ludzie, bez wykształcenia, byli i są w stanie wyjaśnić, że człowiek rodzi człowieka, zboże zaowocuje kłosem pełnym ziarna, a kura zniesie jajko…, natomiast świat nauki przez wiele lat udowadnia, że jest inaczej, że najpierw w kobiecie jest zarodek, embrion, a dopiero w jakiejś późniejszej fazie staje się człowiek?

Trudno wytłumaczyć, dlaczego część świata nauki, bo na pewno nie jego całość, uparcie stoi na stanowisku, że życie człowieka zaczyna się w jakimś momencie jego rozwoju wewnątrzmacicznego, czy wręcz od momentu urodzenia. Chociaż muszę powiedzieć, że w ostatnich czasach zwolennicy takiej tezy wycofują się z dyskusji, twierdzą, że ich to nie interesuje i nie będą brali udziału w bezowocnych, według nich, debatach o początku życia. Myślę, że dlatego tak mówią, bo tę dyskusję przegrali, bo przecież nie sposób nie widzieć tego, co jasno dostrzega większość lekarzy, embriologów, a nawet jak pani zauważyła prosty człowiek wie, że dziecko w łonie matki to nie jest jakiś projekt na dziecko, to nie jest (przepraszam za wyrażenie) kijanka, z której narodzi się kiedyś żabka, to nie jest poczwarka, z której wyjdzie motyl. Nie ma w rozwoju wewnątrzmacicznym jakiegoś momentu, w którym moglibyśmy powiedzieć, że w tym momencie zaczyna się rozwój dziecka. Te przemiany, wewnątrzmaciczny rozwój dziecka w łonie matki, przebiega w sposób stopniowy, harmonijny, zarówno jakościowy w sensie tworzenia nowych narządów i układów, jak i ilościowy w liczbie komórek, a więc wzrostu masy ciała. Nie ma takiego etapu rozwoju wewnątrzmacicznego, o którym możemy powiedzieć, opierając się na fizjologii, embriologii, że właśnie wtedy zaszło coś szczególnego, co nas upoważnia do stwierdzenia, że  jest  już człowiek. Myślę, że powodem tego typu poglądów jest ideologia przeciwna życiu, utylitarystyczna, ateistyczna. A także i praktyczne sprawy, bo forsując tezę, że zarodek nie jest człowiekiem, można próbować wymigać od odpowiedzialności za śmierć tych zarodków, a więc ludzi we wczesnym okresie rozwoju przy stosowaniu antykoncepcji hormonalnej, zapłodnieniu in vitro, czy przy selekcji zarodków w diagnostyce preimplantacyjnej. Zresztą tego typu działanie, mające na celu świadome zniekształcenie rzeczywistości widzimy także i teraz, kiedy za wszelką cenę, aby uniknąć odpowiedzialności za aborcję eugeniczną, a więc wykonywaną ze względu na zaistnienie wad rozwoju dziecka, w niektórych mediach zaczęto mówić o okolicznościach embriopatologicznych mających uzasadniać aborcje. Taki nowotwór słowny został wymyślony, żeby dać do zrozumienia, że to nie jest dziecko tylko embrion. To jest przysłowiowy strzał w stopę, ponieważ żadna aborcja nie jest wykonywana w embrionalnym okresie rozwoju. Aborcje wykonuje się wtedy, kiedy dziecko jest w płodowym okresie rozwoju, a ów „płód” wygląda jak dziecko i zachowuje się jak dziecko. Czasami po późnej aborcji eugenicznej, wykonanej w 20 – 22 tygodniu ciąży poronione dziecko rodzi się żywe i żyje przez pewien czas, by umrzeć z powodu niewydolności oddechowej, nie uzyskując pomocy medycznej.

Kobieta dowiaduje się, że ma w łonie dziecko z wadami letalnymi. Jest to cios dla niej i kolejny otrzymuje, gdy od lekarza pada propozycja aborcji tego dziecka. Miała trudność w znalezieniu lekarza, który poprowadzi jej ciążę do narodzin. Faktycznie dziecko po narodzinach żyło kilka minut, ale dla niej jako matki były to najważniejsze minuty życia. Zdążyła uczynić znak krzyża na czole swego dzieciątka. Dziś mówi, że nie wybaczyłaby sobie do końca życia, gdyby poddała się presji lekarzy i zabiła je…

To stanowi ilustrację dwóch problemów. Jeden to taki, że niektórzy lekarze ginekolodzy tak bardzo opatrznie pojmują swój zawód i powołanie. Kiedy kobieta, u której dziecka rozpoznano ciężkie wady nie decyduje się na aborcję, to zdarza się, że niektórzy lekarze odmawiają pomocy. Są obrażeni, że matka nie zastosowała się do ich zalecenia. Jest to niehumanitarne i nieludzkie wręcz. Lekarze stawiają się w roli jakichś półbogów, którzy mają decydować o tym, czy dziecko ma żyć czy nie. Matka zresztą też nie może o tym decydować, a cóż dopiero lekarz. Tak na marginesie chciałbym dodać, że z tzw. wadami letalnymi też jest problem, bo wady letalne, o których mówi propozycja Pana Prezydenta zmiany ustawy aborcyjnej, to jest kategoria trudno określona. Pewne nieprawidłowości genetyczne, owszem, często prowadzą do śmierci jeszcze przed urodzeniem, czy zgonu noworodka, ale czasami zdarza się, że te dzieci żyją dłużej i ich rozwój, chociaż zaburzony  umożliwia przeżycie. W związku z tym, część autorów prac naukowych na ten temat uważa, że nie powinno stosować się określenia „wady letalne”, bo to określenie stygmatyzuje dziecko, ułatwia decyzję o wykonaniu aborcji, bez refleksji nad tym, jakie rzeczywiście to dziecko ma szanse na przeżycie i na w miarę niezakłócony rozwój.

Dlaczego to jest takie ważne, aby od początku zaistnienia nowego życia, mówić wyraźnie o tym, że to jest człowiek, a nie „zlepek komórek”?

To jest istota naszego człowieczeństwa. Nie możemy dać się zepchnąć na takie pozycje, że będziemy mówić o dziecku w zarodkowej czy płodowej fazie rozwoju, że to nie jest człowiek i w związku z tym możemy zrobić z tym dzieckiem wszystko, z zabiciem włącznie. W niektórych krajach nawet bez zaistnienia jakichś okoliczności, wady rozwojowej dziecka, czy zagrożenia życia matki, ale po prostu na życzenie rodziców, zabija się dzieci nienarodzone. Nie możemy pozbawić nienarodzone dziecko atrybutów człowieczeństwa, odhumanizować je, musimy stawać w obronie jego integralności i godności. Wszyscy przeszliśmy tę fazę życia. Jeżeli zgodzimy się na selekcję dzieci przed ich urodzeniem, na zabijanie ich w zależności od ich wyglądu czy stanu zdrowia, to co nas powstrzyma od tego, by nie poddawać eutanazji osób w końcowej fazie życia, czasem z utrudnionym kontaktem, niedołężnych i chorych. Też możemy arbitralnie uznać, ze ich życie nie jest warte życia i przekonać ich, że dla dobra wszystkich, rodziny, społeczeństwa, powinny poddać się eutanazji. To już w niektórych państwach się dzieje. W niektórych krajach prawo pozwala na zabicie niemowlęcia, któremu udało się przejść przez sito diagnostyki prenatalnej i urodziło się chore, tłumacząc rodzicom, że nie będzie miało komfortu życia. A co nas upoważnia do określenia komfortu życia innego człowieka?! Co za pycha i pragnienie bezgranicznej władzy nad innym człowiekiem nami powoduje, że oceniamy, który człowiek może żyć, a który nie?

Jakich konsekwencji doświadcza Pan Profesor ze względu na trwanie przy obronie życia i promowanie życia od poczęcia?

Kombatanckich wspomnień mógłbym przytoczyć wiele. Zostałem zawieszony w pełnieniu funkcji kierownika Kliniki Położnictwa i Ginekologii Instytutu Matki i Dziecka w roku 2000. Już wtedy zaczęły się restrykcje wobec mnie, zostałem zwolniony z funkcji konsultanta krajowego za opinie dotyczące Zespołu Downa oraz z funkcji kierownika Kliniki Położnictwa i Ginekologii Instytutu. Środowiska feministyczne oskarżyły mnie wówczas i wytoczyły sprawę w prokuraturze, że nie dbam o zdrowie reprodukcyjne kobiet. To było ponad 20 lat temu. A później, w 2014 roku zwolniono mnie z funkcji dyrektora szpitala i w ogóle z pracy w Szpitalu Świętej Rodziny za odmowę aborcji. Obecnie jestem już w wieku emerytalnym. Wydaje się, że mógłbym pomóc w obecnej sytuacji braku lekarzy. Ale tworzy się różne przeszkody, zakazy. Kilka lat temu złożyłem ofertę pracy w jednej z warszawskich poradni dla kobiet. Przeszedłem wszystkie szkolenia, przygotowania, były już zapisane pacjentki. Jednak wiceprezydent Warszawy zaprotestował i proces przyjmowania mnie do pracy został przerwany. Tama została postawiona, ponieważ w mieście stołecznym Warszawie, jak mi powiedziano, potrzebują ginekologów, którzy nie będą odwoływać się do „klauzuli sumienia”. Lepiej, gdy w poradni brakuje lekarza, niż miałby pracować ktoś taki, jak ja. Wygląda na to, że nadal prześladuje się lekarzy, którzy mają poglądy za życiem i wychodzą naprzeciw oczekiwaniom pacjentek, które mają chrześcijański system wartości.

Przez pewien czas pracowałem jako konsultant w województwie świętokrzyskim. W Kielcach, przed Urzędem Wojewódzkim organizowano demonstracje przeciwko decyzji pani wojewody o moim zatrudnieniu, prezentowano obelżywe plakaty z moim zdjęciem. A kiedy pracowałem na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach, również były organizowane akcje protestów przed budynkiem uczelni, z hasłami, krzykiem, z jazgotem, usiłowaniem wtargnięcia na salę wykładową, gdzie akurat miałem zajęcia. Doszło do takiego napięcia i osobistego zagrożenia, że policja musiała mnie odwozić do hotelu.

Do kina „Rialto” w Łodzi, zaproszono mnie z wykładem przed premierą filmu „Nieplanowane”. Doszło tam również do fizycznych, nie tylko słownych ataków. Utworzył się dość spory tłumek przed kinem z hasłami, krzykami. Usiłowano mi przylepić do płaszcza plakat z jakimś obelżywym napisem i zrobić zdjęcie. Było też popychanie, utrudnianie przejścia. Podobną akcję na mniejszą skalę zorganizowano w Toruniu i Gnieźnie. Takie działania trwają w dalszym ciągu. Nawet niektórzy sąsiedzi przestali się ze mną kontaktować ze względu na moje poglądy.

A jednak Pan się nie poddał i nie „popłynął z nurtem”…

Już Asnyk powiedział, że „trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe, a nie w uwiędłych laurów liść uparcie stroić głowę!”. To pewnie niedokładny cytat. Ale chodzi o to, by patrzeć przed siebie a nie wstecz i robić co jest do zrobienia, dla dobra ludzi i Bożej chwały.

Wiele z nas, dzisiaj już matek ma w pamięci traumatyczne doświadczenia z czasu prenatalnego swoich dzieci lub porodów w szpitalach, gdzie cudem jest życzliwa położna czy lekarz. Sama tego doświadczyłam, rodząc przed laty swoje pierwsze dziecko. Czy faktycznie ten rodzaj oddziału szpitala musi odzierać kobiety z szacunku i godności?

Kiedyś szpitale położnicze miały mnóstwo porodów i po prostu nie dbano o wizerunek szpitala, nie dbano o jakość opieki, ani o sposób komunikowania się z pacjentką, z jej rodziną. Lekarze i położne nie dbali o to, bo wiedzieli, że rodzące i tak przyjdą. Teraz sytuacja się zmieniła. Szpitale konkurują o pacjentki. Od tego, czy pacjentka zdecyduje się urodzić w danym szpitalu zależą wpływy finansowe szpitala, jego byt, pensje pracowników. Powinno to wpłynąć otrzeźwiająco na personel, ale niestety nie wszędzie wpływa. Stare nawyki, przyzwyczajenia, bezosobowe traktowanie pacjentek typu „niech się posunie, niech się położy, niech się rozbierze…”, albo mówienie do nich po imieniu, czy wręcz niegrzeczne zachowania personelu wobec kobiet rodzących, niestety nadal się zdarzają, ale coraz rzadziej. Mam nadzieję, że tego typu zachowań będzie już coraz mniej.

Średni wiek pielęgniarek i położnych  jest zaawansowany. Nowe kadry na Uniwersytetach Medycznych są przygotowywane, jednak i do ich przygotowywania miałbym duże zastrzeżenia. Zakłady Etyki Lekarskiej są obsadzone przez profesorów, którzy wyznają etykę permisywną, nihilistyczną. Nie uczą poszanowania życia od momentu poczęcia. Córka mojej znajomej, studentka położnictwa (przy porodzie, której byłem przed laty obecny) mówi, że u nich na wydziale błyskawice na ramionach studentek są na porządku dziennym. Byłem ostatnio pacjentem dwóch lekarzy różnych specjalności, w ich gabinetach widziałem plakaty ze strzałą i napisem: „To jest wojna”. I nie wiem, czy ci lekarze mają zamiar wojować z pacjentami… O co tu chodzi?

To jest nie do zaakceptowania, ani teraz, ani później, żeby godność kobiety rodzącej i jej dziecka które się urodzi, lub które się już urodziło było narażone na szwank. Opieka medyczna jest po to, żeby ludziom służyć, żeby się nimi opiekować fizycznie, medycznie i duchowo. I od tego obowiązku nikt nas nie zwolnił. Przykład idzie z góry, od kadry kierowniczej szpitali czy poradni. Sporo też zależy od pacjentek i pacjentów, którzy nie powinni się godzić na takie traktowanie. Powinni głośno protestować, domagać się poszanowania dla ich człowieczeństwa, systemu wartości. Bronić lekarzy, położnych, którzy stają w obronie tych wartości i przypłacają to trudnościami w pracy.

Dlaczego dzisiaj tak trudno znaleźć ginekologa/położnika wyznającego wartości chrześcijańskie?

Myślę, że to jest kwestia wychowania już w rodzinach. Ginekolodzy tak jak księża, czy policjanci pochodzą z ludu. Jakie są środowiska, w których wzrastają, jakie są tam przyzwyczajenia, tradycja, a przede wszystkim wiara, system wartości, taka będzie później osobowość lekarza ginekologa położnika. Oczywiście, wpływ ma też czas studiów, przygotowanie do zawodu, specjalizacja pod okiem mistrza, którego się naśladuje, na którego pracę patrzy i uczy się od niego poglądów, zachowań, gestów. Każdy pacjent katolik płaci też podatki na służbę zdrowia, a więc ma prawo oczekiwać, że w szpitalu czy w poradni, gabinecie, na sali operacyjnej czy porodowej, znajdzie położną czy lekarza, z którymi będzie miał wspólny język. I to nie są żadne wygórowane oczekiwania. Jesteśmy podobno narodem katolickim. Nie powinniśmy chować się po przysłowiowych „kątach” i wywieszać białej flagi, tylko odważnie i głośno przedstawiać swoje oczekiwania wobec tworzących prawo, a także wobec lekarzy, którzy nami się opiekują.

W jaki sposób zachęcać małżonków, aby szukali chrześcijańskich rozwiązań w sytuacji problemów z poczęciem dziecka, a nie podejmowali się in vitro, czy sztucznych inseminacji?

To jest sprawa dość skomplikowana. Ma na to wpływ nasze przygotowanie do życia w rodzinie, wzajemna miłość, wychowanie do odpowiedzialności, do podejmowania przyszłych małżeńskich i rodzicielskich ról. To jest sprawa szerzenia wśród młodych ludzi afirmacji płodności i konieczności ochrony tej płodności, a nieszkodzenia jej poprzez niezdrowy tryb życia w młodych latach lub  odkładania poczęcia dziecka na późne lata życia. Pragnienie dziecka, instynkt rodzicielski niejako wrodzona sprawa u kobiet i mężczyzn – i to jest zrozumiałe. Jednak nie może to prowadzić do chęci „posiadania” dziecka za wszelka cenę. Dziecko jest darem, Darem Boga. My tylko uczestniczymy, współpracujemy z Nim przy poczęciu dziecka i jego przyjściu na świat. Bardzo trafnie opisał to św. Jan Paweł II w „Evangelium Vitae”. Taka postawa nie zawsze jest szanowana i praktykowana. Dobrze, że wiele małżeństw wybiera drogę przezwyciężenia trudności w poczęciu dziecka zgodną z etyką chrześcijańską i nie podejmują działań sprzecznych z etyką. Ogromne znaczenie ma wychowanie, przygotowanie młodzieży, przyszłych rodziców, młodych małżonków, które powinno być prowadzone w odpowiedni sposób. W czasie przygotowania do małżeństwa należy włączyć opiekę medyczną, która pomoże przygotować się do poczęcia i narodzin dziecka.

Kiedy małżeństwa powinny szukać fachowej pomocy np. w klinikach naprotechnologii i kto może ich tam kierować?

Nie tylko wtedy, kiedy są trudności z poczęciem dziecka. Naprotechnologia, obecnie częściej nazywana opartą na dowodach medycyną naprawczą, jest użyteczna i często skuteczna w różnych sytuacjach, które spotykają kobietę w wieku prokreacyjnym. Nie tylko przy trudności zajścia w ciążę, ale także przy zaburzeniach cyklu miesięcznego, zaburzeniach dojrzewania płciowego, czy różnego rodzaju problemach ginekologicznych. Wykaz ośrodków i lekarzy, którzy mogą pomóc zgodnie z chrześcijańskim systemem wartości jest dostępny w Internecie.

Dzisiaj coraz więcej małżeństw decyduje się na dziecko w dosyć późnym wieku. Kobiety już po pierwszych badaniach prenatalnych, genetycznych słyszą od ginekologa, że dziecko może mieć wady genetyczne lub poważne choroby. Wiele diagnozowanych dzieci jednak rodzi się zdrowych. Jak nie ugiąć się presji świata medycznego i modzie na prawo narodzin tylko zdrowego dziecka i mieć gotowość do urodzenia każdego dziecka?

W tym pytaniu bardzo wiele problemów się kryje. Zaczynając od początku. Rzeczywiście, im późniejszy wiek kobiety (nie mężczyzny tylko kobiety), tym ryzyko niektórych zaburzeń genetycznych jest większe. I o ile ryzyko Zespołu Downa w przypadku mamy, która ma powiedzmy lat 25 wynosi 1 na 2500 urodzeń, to w 35. roku będzie to już 1 na 200 urodzeń, a w 45. roku 1 na 30 urodzeń. Częstsze są choroby, które mogą być przyczyną powikłań ciąży, więc ryzyko jest większe i o tym ryzyku trzeba małżonków informować, bo przecież tej prawdy nie wolno ukrywać. Ale też za tą informacją powinno pójść już bezpośrednio następne zdanie, że my jako pracownicy medyczni dołożymy wszelkich starań, aby mimo pewnych trudności, jakie mogą się pojawić, wynikających z wieku matki, poczęte dziecko się narodziło. W późniejszym wieku mogą wystąpić częstsze poronienia, ciąża pozamaciczna, porody przedwczesne, mała masa ciała dziecka, nadciśnienie, cukrzyca czy też inne problemy związane ze starzeniem się organizmu kobiety, z naturalnym „zużywaniem się” narządów i układów. Jednak to nie znaczy, że mamy w starszym wieku będziemy w jakiś sposób stygmatyzować, czy od początku wywoływać u nich stres. Wręcz przeciwnie, lekarze powinni zapewnić je o gotowości do niesienia pomocy podczas przebiegu ciąży i porodu. Nie moim zadaniem jest krytykowanie kogokolwiek, dlaczego niektórzy chcą mieć dzieci w późnym wieku. W wielu przypadkach za takimi decyzjami stoi czasem nadmierny perfekcjonizm i przekonanie, że medycyna ze wszystkim sobie poradzi. Na pierwszym miejscu ludzie stawiają wykształcenie, karierę, dobra doczesne, a dzieciątko to tak już później. Niestety, to później – czasem  oznacza, że nie wszystko będzie przebiegać prawidłowo. Z punktu widzenia czysto biologicznego najlepszy czas na poczęcie i rodzenie dziecka to młody wiek kobiety, przed trzydziestką. Nie chciałbym czynić tutaj wyrzutów komukolwiek, bo nie jest to moja rola. Taka jest wiedza medyczna na ten temat i mam prawo a nawet obowiązek ją przekazać.

Natomiast, jak nie ugiąć się presji świata medycznego… Myślę, że to jest przekonanie samych kobiet, które zachodzą w ciążę lub chcą zajść w późnym wieku. Chcą mieć to jedyne dzieciątko, ale bardzo zdrowe, bardzo piękne, bardzo zdolne, przed którym postawimy wiele oczekiwań. Wiele dzieci ma potem problemy wynikające z nadopiekuńczości rodziców i ich wygórowanych oczekiwań.

Wszyscy rodzice oczekują narodzin zdrowego dziecka. Matki w ciąży często dają wyraz takim pragnieniom. Głęboka wiara kształtuje w małżonkach pewną pokorę i brak gotowości do poprawiania natury, do selekcji i nieakceptowania dziecka, które jest mniej lub bardziej chore, którego przyszłość nie wygląda różowo. Takie dziecko też ma prawo do życia, i wobec takiego dziecka, my jako rodzice mamy również obowiązki. Lekarze mają obowiązek zająć się kobietą ciężarną z wadą dziecka, pomóc w wykonywaniu potrzebnych badań, wesprzeć psychicznie i duchowo. Istotna jest też sprawa gotowości państwa do pomocy tym rodzicom. Program „Za życiem” to nie wszystko, trzeba tym rodzicom zapewnić sieć ośrodków hospicyjnej opieki perinatalnej, zapewnić im stałą opiekę psychologiczną a dzieciom rehabilitacyjną. Także stałe wsparcie finansowe. Problem jest złożony, ale pilny

Jak przygotowywać nasze dzieci do świadomego rodzicielstwa i otwartości na każde życie, którym zostaną obdarowane?

To jest sprawa wychowania, a także sprawa przykładu życia rodziców, bliższej i dalszej rodziny. Istotne jest właściwe prowadzenie w szkole zajęć z wychowania do życia w rodzinie. To jest również sprawa naszej wiary i chęci postępowania według jej zasad. Ważna jest też atmosfera w całym społeczeństwie, sprzyjająca życiu czy nie, dostępność mediów przedstawiających te problemy w sposób zrozumiały, zgodny z medyczną wiedzą, poszanowaniem świętości i godności życia. Bardzo rzadko mówi się o tych sprawach w Kościele. Skrzętnie omija się temat ochrony życia, niedopuszczalności aborcji. Być może jest obawa, że ktoś skrytykuje, gazeta ta czy inna opisze… Naszym zadaniem, obowiązkiem wszystkich członków Kościoła, osób duchownych i świeckich, jest otwarte, szczere i odpowiedzialne szerzenie społecznej nauki Kościoła w kwestii poszanowania ludzkiego życia. I od tej odpowiedzialności nikt i nic nas nie zwalnia.

Co wywarło największy wpływ na Pana Profesora życie i decyzje?

Zawsze wydawało mi się, że jestem katolikiem i chrześcijaninem. Ale byłem niedojrzałym. Widzę to teraz bardzo jasno i klarownie. Przeszłości nie zmienię. Wstydzę się tego, co było, żałuję za to i mam nadzieję jednak, że jak w przypowieści o winnicy, niezależnie od tego, kiedy robotnik został do winnicy Pańskiej zaangażowany otrzyma tego samego denara, chociaż ci co przyszli wczesnym rankiem, od początku będą niezadowoleni, co czasami w moim kierunku wypowiadają. Pokładam nadzieję w Bożym Miłosierdziu.

To nie był jakiś moment nie wiadomo jakiego olśnienia. To była stopniowa zmiana, na którą wpływ mieli zarówno rodzice jak i mój wychowawca, śp. prof. Michał Troszyński, Jan Paweł II – jego nauczanie, jego teologia rodziny, teologia ciała. Zdałem sobie sprawę w pewnym momencie, że  również pacjentki miały olbrzymi udział w przemianie, która we mnie zaszła, że zaprzestałem wykonywania aborcji. Dzielne mamy, które nie wahały się zaryzykować swoim zdrowiem i życiem po to, aby ratować życie swojego dziecka. I niejednokrotnie byłem świadkiem takich wydarzeń i postawy, która mnie zdumiewała i zachwycała, która pociągnęła i mnie za ich przykładem.

Dziękuję za rozmowę

Renata Różańska

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here