Nocą z 2 na 3 października 1944 r. w kwaterze SS-Obergruppenführera Ericha von dem Bacha w Ożarowie został podpisany akt kapitulacji Powstania Warszawskiego. Kończył się heroiczny czas walki. Zaczynał się jednak kolejny etap gehenny ludności cywilnej, skazanej na wysiedlenie. Tysiące warszawiaków skierowano do obozu przejściowego w Pruszkowie.
Dulag 121
Durchgangslager (Dulag) 121 powstał 6 sierpnia 1944 r. Był przeznaczony dla cywilnych mieszkańców stolicy, którzy znaleźli się w dzielnicach opanowanych przez Niemców. Wybór padł na Warsztaty Naprawcze Taboru Kolejowego w Pruszkowie. Były to duże zakłady o powierzchni prawie 50 ha, gdzie istniejące hale pozwalały na przetrzymywanie dużych grup ludzi, zaś bliskość linii kolejowej umożliwiała dowóz transportów z Warszawy i przerzucanie kolejnych wysiedlanych w inne miejsca okupowanego kraju.
Załogę obozu stanowiło 100. żołnierzy Wehrmachtu oraz grupa sowieckich jeńców wojennych do prac porządkowych. Komendant płk. Kurt Sieber wydawał się wprawdzie przyzwoitym człowiekiem, co jednak przykrywała zwierzęca radość z czynienia zła, jaką wykazywali dwaj SS – mani Diehl i Wetke, bezpośrednio odpowiedzialni za wiele aspektów funkcjonowania obozu. Istniał również niemiecki i polski personel medyczny.
Pierwsze transporty
Pierwszymi transportami dotarli do Pruszkowa mieszkańcy Woli i Ochoty. W początkach sierpnia poddani byli najstraszniejszej traumie niemieckiego ludobójstwa, gwałtów i rabunków. Wypędzani z płonących domów, rozdzielani już na zasłanych dymem ulicach, niejednokrotnie widzieli, jak bestie w mundurach maltretują ich najbliższych. W każdej chwili spodziewali się postawienia przed lufami karabinów maszynowych. I nagle ten teutoński szał zbrodni jakby złagodniał, a zmaltretowanych ocalałych zaczęto formować w kolumny i początkowo pieszo, a potem w wagonach towarowych podstawianych na Dworcu Zachodnim – wysyłano do Pruszkowa.
Nie tylko z Warszawy
Transporty nie odbywały się regularnie. Kolejne dzielnice walczącego miasta mieszały się z podwarszawskimi miejscowościami w promieniu 35 km, z których okupant również zamierzał wysiedlić Polaków. Po dotarciu do obozu odbywała się wstępna selekcja uwzględniająca stan zdrowia i przydatność do pracy. Chorym i wycieńczonym polski personel medyczny próbował jakoś pomóc, ale warunki higieniczne i aprowizacyjne stawiały pod znakiem zapytania skuteczność tych starań. „Ludzie przerażeni tym, co przeżyli w mieście, dalecy od spokoju o przyszłość, wymęczeni warunkami panującymi w obozie (…)”– zapamiętała Anna Danuta Sławińska. Okoliczna ludność kierowała do obozu wszelką możliwą pomoc, by zmniejszyć traumę wysiedleńców. U władz obozowych interweniował biskup pomocniczy warszawski Antoni Szlagowski. Niemcy zgodzili się zwolnić kilku kapłanów, innym pozwolono na posługę duszpasterską.
„Wszyscy są zmęczeni”
Na porządku dziennym był wrzask i poszturchiwania. Początkowo w obozie można było usłyszeć strzały! Obozowe gestapo wciąż poszukiwało młodych mężczyzn, których uznawano za ukrytych powstańców. Z przybyłych Niemcy jak najszybciej starali się zorganizować transporty. „Upał tłok. Wszyscy są zmęczeni, oblepieni potem, brudni, spragnieni. Z rampy odjeżdża po kilka transportów dziennie” – pisała Sławińska. Niemcy poganiali. Byle wysłać ludzi jak najdalej od Warszawy. Kilkadziesiąt tysięcy do obozów koncentracyjnych. Około 100 tysięcy na roboty przymusowe, przy czym SS zdawało się odczuwać perwersyjną przyjemność w rozdzielaniu rodzin.
Wrzesień – październik…
Czas wyjątkowej gehenny zaczął się w ostatnich dniach sierpnia, gdy wielokrotnie zwiększyła się ilość transportów. W kolejnych tygodniach napływało nawet kilkadziesiąt składów kolejowych dziennie. I gdy początkowo w obozie przebywało każdego dnia ok. 5 000 osób, to po upadku Starego Miasta liczba napływających sięgała nawet 75 tysięcy! Jeszcze większe zagęszczenie nastąpiło po kapitulacji powstania. Nie mogąc pomieścić wszystkich dowożonych, w okolicach Pruszkowa Niemcy zorganizowali kilka podobozów. Łącznie ta fala ludzka objęła może nawet pół miliona mieszkańców stolicy!
Dopiero w drugiej połowie października 1944 r. obóz zaczął pustoszeć. W listopadzie oficjalnie został zlikwidowany, choć przez jakiś czas wciąż trafiali tu ostatni warszawscy robinsonowie. Jeszcze w początkach 1945 r. przebywało tu kilkuset więźniów. Dopiero sowiecka ofensywa przyniosła kres istnieniu otoczonego złą sławą pruszkowskiego Dulagu 121.
Waldemar Brenda