Strona główna III. Formacja UMYSŁU NASZ GOŚĆ Bóg nie działa przez lęk

Bóg nie działa przez lęk

560
0

O życiu w pandemii, obliczu Kościoła dzisiaj, o grzechu, wierze w Boga…, rozmawiamy z Marcinem Jakimowiczem.  Od wielu lat jest dziennikarzem „Gościa Niedzielnego”, a także autorem książek: „Radykalni”, „Dziennik pisany mocą” („m”), „Dno”, „Drugie dno, czyli muzyka i świąteczny nastrój”, „Tramwaj, kefir i bułka” i „Pełne zanurzenie” (paganini) „Z góry dziękuję’ i „Słodkie kłamstwa” (wraz z ks. Rafałem Jarosiewiczem), „Pan Bóg? Uwielbiam!” (Znak 2015). Publikował m.in. w Rzeczpospolitej, W drodze, bruLionie, Frondzie, Liście i Pastores. Swoje życie realizuje jako mąż Doroty, ojciec Marty, Łukasza i Nikodema.

– Jesteś dziennikarzem „Gościa Niedzielnego”, autorem ciekawych wywiadów i książek. Twoją pasją i pracą jest słowo. Co najbardziej motywuje Ciebie do poszukiwań i podejmowania konkretnych tematów?

Samo życie. I słowo, które codziennie czytam. Ostatnio bardzo dotknęło mnie zdanie z Ewangelii, o tym, że Jezus zmartwychwstał „wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno”. Może dlatego, że cała nasza rodzina zachorowała w czasie Triduum na covid… Powstanie z martwych zazwyczaj kojarzymy z eksplozją światła, a okazuje się, że stojąca w mroku Maria Magdalena płakała nad…. pustym grobem. Co to znaczy? W ciemnościach, zawirowaniach, trudnościach, jakie przeżywam, jest już zmartwychwstały Jezus!

Lubię słuchać. Na tym polega moja praca. Ostatnio zapytałem mojego przyjaciela o. Radosława Rafała, misjonarza Świętej Rodziny, dlaczego wygląda przez okno, spoglądając na niebo? Odpowiedział mi: „Sprawdzam, czy na niebie są chmury. Mesjasz ma przyjść przecież na obłokach. «Będą narzekać wszystkie narody ziemi; i ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach niebieskich z wielką mocą i chwałą” – zapowiadał Jezus u Mateusza. Jeśli widzę bezchmurne niebo, myślę sobie: „To chyba jeszcze nie dziś… Nie wiem, kiedy powróci. Ale tęsknię bardzo”….

– W jaki sposób możemy oswajać, czy odnajdywać się w rzeczywistości pandemii, aby nie tylko statystyki o zachorowaniach, śmierci i zakazy istniały w naszym życiu?

Dla mnie czas pandemii to rekolekcje. Trudne, oczyszczające, odzierające mnie z zewnętrznej pobożności, ale to czas błogosławiony, nie przeklęty! Mam wrażenie, że Bóg odzierając mnie z zewnętrznych form religijności, woła: „Oddaj mi swoje serce!”. Jasne, mam już dość spotkań online i tęsknię za uwielbieniem we wspólnocie i obecnością braci i sióstr, ale pamiętam o tym, że Jezus mówiąc o modlitwie, opowiadał przecież… o małej, zamkniętej izdebce i Ojcu, „który widzi w ukryciu”. To jest centrum wszechświata! Tu wygrywa się bitwy! A my czasem zachowujemy się jak Żydzi w dowcipie, który słyszałem przed laty w Izraelu: „Grupa dziesięciu chasydów zauważa, że naprzeciwko nich idzie dwóch mężczyzn i jeden z nich szepcze spłoszony: «Panowie, chodźmy stąd, bo ich jest dwóch, a my… jesteśmy sami»”. A przecież, zapowiadał Jezus, „dwóch lub trzech” całkowicie Mu wystarczy.

W tym trudnym czasie wielu „proroków” straszy nas tym, że oto Bóg przychodzi teraz ze sprawiedliwością a nie miłosierdziem. A ja się pytam: kto dał im do tego prawo? Bóg nie działa przez lęk, jestem tego pewien. To nie jest Jego język. Iluż z nas boi się końca świata. Niby czytaliśmy o tym, że są to zaślubiny, mistyczne Gody Baranka, pełne tęsknoty spotkanie z Oblubieńcem, niby znamy słowa o tym, by „gdy się to dziać zacznie nabrać ducha i podnieść głowy”, ale nigdy nic nie wiadomo… (śmiech) Wolimy dmuchać na zimne… A Biblia (uwaga: spojler) mówi wyraźnie: to wszystko się dobrze skończy. Apokalipsa kończy się pełnym tęsknoty wołaniem: „Marana Tha” i zapewnieniem: „Przyjdę niebawem”.

– Bóg przeprowadza swój Kościół przez oczyszczenie. Jaki obraz Kościoła mamy obecnie? 

Kościół jest poraniony. Przypomina Jezusa w Ogrójcu. To operacja na otwartej ranie. Katarzyna ze Sieny pisała, że gdy Bóg nie ma pod ręką przyjaciół, posługuje się wrogami. Czy to, że brudy Kościoła ujawniają dziś środowiska mu nieprzychylne oznacza, że Bogu zabrakło w nim przyjaciół? Mam nadzieję, że nie. Wierzę, że oczyszczenie, którego doświadczamy (zazwyczaj niestety z własnej winy!), to jedyny sposób, by runęła budowana na ludzkich słabościach, cała ta konstrukcja stawiająca sobie pomniki (podobne do tego w Licheniu, którzy marianie musieli ze wstydem zasłaniać) i rozlewająca prałackie wino „Monsignore”. Jestem spokojny o Kościół, który pokornie poddaje się oczyszczeniu. Biblia zapowiada przecież, że sąd na tym światem „rozpocznie się od domu Bożego”, że Bóg najpierw oczyści nas, „swoich”. Niektórzy pytali mnie, czy to dobrze, że tuż przed śmiercią niektórych osób „ze świecznika” usłyszeliśmy o nałożonych na nich karach i skandalach, w jakie byli uwikłani? Wierzę, że tak. Bo dzięki temu rok 2020 i 2021 zapamiętamy nie tylko jako czas spacerów w maseczkach, ale i początku wewnętrznego oczyszczenia w łonie Kościoła. A przecież słowa „Kościół” i „grzech” od dwóch tysięcy lat stanowią naczynia połączone. Jestem przekonany, że z tych zawirowań Kościół wyjdzie umocniony. Jak z każdej okazji do nawrócenia. To zawsze wychodzi mu na dobre.

– Usprawiedliwiamy swoje słabości, gorszymy się cudzymi grzechami? Czy rzeczywiście zatraciliśmy świadomość zła, grzechu?

Tak. To się nam rozmywa. Wielu duszpasterzy opowiada o młodym pokoleniu, że dla niego wszystko jest względne, relatywne. Oni zaczynają wypowiedź od słów: „według mnie:”, nie wierzą już w istnienie jednej, obiektywnej prawdy. Wszystko staje się umowne, zawieszone w przestrzeni wymieszania, postmodernistycznego relatywizmu, zlewania się wartości i pojęć. Dlatego młodym, bombardowanym z zewsząd tysiącami ofert, promocji i propozycji tak trudno dziś podejmować trudne, życiowe decyzje. Wszystko jest „na chwilę”, „na próbę”.

– Jak w swojej codzienności wybierać Boga?

Wierzyć Mu na słowo. A to nie emocja tylko konkretna decyzja. Wojciech Bonowicz w „Dzienniku końca świata” pisze: „Życie jest straszne, ale ja postanowiłem, że jest piękne”. Czy nie na tym polega zawierzenie? Czy nie jest to decyzja wbrew wszystkim niesprzyjającym okolicznościom przyrody? Niedawno widziałem w internecie świetny rysunek: „Wiesz, chciałabym być szczęśliwa.”. „To bądź!”.

Myślę, że dokładnie tak jest z wiarą. Jasne, jest ona przede wszystkim łaską, ale przecież każdego dnia stajemy przed wyborem, komu wierzymy na słowo. Czy punktem wyjścia jest Biblia („wszystko jest możliwe dla tego, który wierzy”), czy to, co oferuje nam ten zagubiony, żyjący w lęku świat. Komu zaufać? Napływającym zewsząd newsom, diagnozom, podszeptom, czarnym scenariuszom, czy słowom Tego, którego „oczy są jak płomień ognia”?

Zerkam na portale i fora internetowe i zauważam paradoks. Furorę w sieci (niedługo zacytuje ją pewnie nawet „Pudelek”) robi profetyczna intuicja kard. Josepha Ratzingera o Kościele przyszłości – małym, uduchowionym, pokornym zaczynie. I dziwę się, bo gdy Pan Bóg zaczął tak formować swój Kościół, wiele osób podniosło lament: „Kryzys! Kryzys!”.

– Coraz częściej uświadamiamy sobie swoją bezsilność, wobec choroby, wydarzeń w kraju i na świecie. Nawet pieniądze przestały mieć „wszechpotężną” wartość. W minionych latach wystarczyło mieć pieniądze, żeby być „panem świata” – bo wszystko mogłeś sobie kupić. O co dzisiaj powinniśmy się troszczyć? Co powinno być dla nas najważniejsze?

Trwanie przy Jego słowie! Czasem zachowujemy się tak, jak uczniowie w czasie nawałnicy na jeziorze (łatwo nam to sobie wyobrazić, bo jeziora mamy pod ręką). Wpadamy w popłoch. Ale potem doświadczamy tego, że Jezus jednym słowem jest w stanie uciszyć burzę. Każdą.

Zazwyczaj nie widzimy jeszcze tego, że Bóg wziął już naszą sprawę w swoje ręce. Przyjaciółka ze wspólnoty opowiadała mi: „Pojechałam w góry. Wieczorem wszyscy zgromadzili się przy ognisku. Usiadłam i ja. Byłam rozgoryczona, załamana. Wszyscy śpiewali piosenki, rozmawiali, a ja użalałam się nad sobą. Miałam wielkiego doła. «Nigdy nikogo nie spotkam – chlipałam – już do końca życia będę sama». Przepłakałam pół wieczoru. Wołałam: «Duchu Święty, musisz coś z tym zrobić, bo już dłużej nie wytrzymam». Obok mnie siedział Michał. Człowiek, który dokładnie dwa lata później (co do dnia!) został moim mężem. Dopiero później się zorientowaliśmy, że to ta sama data… Użalałam się nad sobą, a Bóg już dawno znalazł odpowiedź.”

– Czym dla Ciebie jest Pięćdziesiątnica? Czy dzisiaj Kościół, każdy z nas może doświadczyć Zesłania Ducha Świętego?

Tak! To największe pragnienie Jezusa. Wołał przecież z tęsknotą: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jak bardzo pragnę, by on już zapłonął!”. Nie wierzę w skuteczność chrześcijaństwa pozbawionego mocy Ducha. Przypomina ono lożę szyderców, dziadków z Muppet Show, którzy zacierają rączki, gdy uda się im znaleźć bardziej warczącą i celniejszą pointę, czy argument dobijający rywala. Wierzę w to, że chrześcijaństwo jest planem inwazji, a nie ewakuacji.

Czym dla mnie jest Pięćdziesiątnica? Pamiętam, jak kiedyś w czasie modlitwy przychodził mi do głowy pewien obraz. Wracał jak bumerang. Wieczernik. Grupka apostołów, którzy siedzą przerażeni, zabarykadowani na cztery spusty „z obawy przed Żydami”. Mają wzrok wbity w ziemię. Wstydzą się siebie nawzajem. Nie mają odwagi spojrzeć sobie w oczy, bo są świeżo po upokarzającym doświadczeniu tchórzliwej ucieczki spod krzyża. W powietrzu jest duszno od nieufności, podejrzliwości, samooskarżenia. Rozdrapujący rany, skupieni na sobie Apostołowie nie mają pojęcia, że odpowiedź jest tak blisko.

Gdyby ktoś ujrzał ich w tym momencie w „sali na górze”, nie dałby za nich złamanego grosza. Nie wyglądali na przewodników, pasterzy, przywódców, liderów i przyszłych patronów imponujących bazylik. Wszystko zmieniło się, gdy spadły na nich języki ognia. Wówczas eksplodowali. Po jednym „kazaniu” św. Piotra (tak, tak, tego samego który zaparł się Jezusa i zwiał spod krzyża!) nawracało się przecież tysiące mężczyzn!

Dziękuję za rozmowę

Monika Rogińska

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here