Jeśli masz chwile smutne w swym życiu, powierz się Matce
Listopad kojarzy mi się z najbardziej smutnym miesiącem w roku. Jest coraz mniej słońca,
za to dużo więcej zimna i deszczu; przeziębień, szarości i smętnych widoków za oknem. Świeczki, które jeszcze w październiku kojarzyły się z przyjemnym wieczorem
w akompaniamencie koca i dobrej książki, w listopadzie niezmiennie kojarzą się
z przemijaniem i zapalaniem zniczy na odwiedzanych cmentarzach.
Nie mówię, że nie ma w listopadzie nic dobrego. Wszak Dzień Wszystkich Świętych to czas, w którym „wszyscy święci balują w niebie” a pod koniec miesiąca myśli kierują się w stronę zbliżających się świąt, jednak… mimo wszystko, w rankingu trudnych miesięcy, listopad
u wielu osób zajmuje zdecydowanie pierwsze miejsce. Z tym miesiącem kojarzy mi się jeszcze cisza i chłodny wiatr poruszający nagimi gałęziami, które oglądam zwykle w coraz mniejszej ilości słońca. Liście, niegdyś cieszące oko jesiennymi barwami, teraz brudne i szare zalegają na ziemi. I pomyśleć, że to przemijanie jest ważne dla natury. Daje jej szansę, by zregenerowana powróciła na wiosnę.
Każdy, co jakiś czas ma w swoim życiu listopad. Czas, który przychodzi nieproszony. Nieprzyjemny, chłodny i bezowocny. Trudny. Z nikłą nadzieją, że słońce znowu ogrzeje twarz. Że jeszcze będzie czas, by wzrastać.
Łapię się czasem na myśli, że lepiej wiem, co Bóg powinien zrobić. Że to powinno być tak a nie inaczej, według mojego pomysłu. Że On powinien błogosławić tym, którzy starają się być z Nim blisko. Usuwać przeszkody. Czasem irytuję się, że On ma inne drogi, trudniejsze, bardziej zawiłe. Że nie działa jak automat, jak kisiel w proszku, który wystarczy zalać wrzącą wodą, by w mgnieniu oka otrzymać słodką przekąskę.
Od jakiegoś czasu staram się zaprzyjaźnić z pewną Dziewczyną z Nazaretu.
Tą, która powiedziała Bogu „tak”, dzięki której Słowo stało się Ciałem. To nietypowa relacja, która ciągle mnie czegoś uczy, chociażby tego, że żadna relacja o solidnych fundamentach nie jest zbudowana w kilka minut.
I kto, jak kto, ale to chyba właśnie Ona mogłaby oczekiwać spokojnego i łatwego życia. Ukochana przez Boga. Matka Słowa wcielonego. Boga! Była najbliżej Jego, bliżej niż jakikolwiek inny człowiek. Nosiła w sobie 9 miesięcy, dała Mu swoje ciało, DNA. Przewijała, uczyła mówić i pisać, chodzić i być kulturalnym, śpiewała Mu psalmy
i pokazywała, jak wygląda życie na ziemi. A On, Miłość zamknięta w ciele, pokornie chłonął Jej spojrzenie, czułość, naukę… Była dla Niego tak ważna, że na Jej prośbę w Kanie Galilejskiej uczynił pierwszy cud. Podoba mi się myśl, że gdyby na świecie istniała Kobieta doskonalsza niż ta Dziewczyna z Nazaretu, Bóg uczyniłby ją Matką swojego Syna.
Jednak w całej historii ludzkości nie było doskonalszej kobiety niż Maryja. I nawet ta bliskość
z Bogiem nie uchroniła Jej przed cierpieniem i trudnym życiem. Najpierw mogła stracić Józefa i zostać ukamienowana za decyzję urodzenia Boga. Potem uciekała do Egiptu razem z nowo narodzonym Jezusem w lęku przez Herodem. Wiele spraw rozważała w swoim sercu, podczas gdy patrzyła, jak jej Syn dorasta i naucza rzeczy, które Żydom nie mieściły się w głowach. I największy ból – widziała mękę i śmierć swojego niewinnego dziecka.
„Jeśli masz chwile smutne w swym życiu, powierz się Matce. Kiedy rozpacz rozdziera Twe serce, ofiaruj się Jej”, tak zaczyna się jedna z moich ulubionych pieśni o Maryi. Kobieta, która stała pod krzyżem, żegnała się z Synem, czy faktycznie „cierpienie znieść Ci pomoże”?
Czego może nas nauczyć postawa Maryi w trudnych sytuacjach?
1. Zadawaj pytania. Bogu, sobie i ludziom. Przewiduj to, co może się wydarzyć w związku z tym, co Cię spotkało, tak jak Maryja zapytała w czasie zwiastowania „Jakże to się stanie, skoro nie znam męża?” (Łk 1,34). Zastanów się, przemyśl, a potem zrób to, co od Ciebie zależy i działaj.
2. Nie zamykaj się na innych. Maryja po otrzymaniu nowiny udała się do swojej cioci, św. Elżbiety. Poszła pomóc kobiecie w podeszłym wieku, która także była brzemienna. Dziewczynie w ciąży nie było łatwo pokonać około 150 km, a taka odległość dzieliła Nazaret od Ain Karem – miejscowości, w której żyła Jej krewna.
3. Słuchaj tego, co mówią najbliższe Ci osoby, ale pamiętaj, że to Ty ostatecznie podejmujesz decyzję. Św. Marek Ewangelista pisze, że to Józefowi we śnie ukazał się anioł, który powiedział, że razem z żoną powinni uciekać do Egiptu z powodu Heroda zabijającego dzieci. Maryja najpierw wysłuchała swojego Męża, a później mu zaufała. Ta podróż z małym Jezusem z pewnością nie była łatwa.
4. Masz prawo do tego, by przeżywać emocje, także stratę i ból. Maryja trwała przy Jezusie do samego końca. I jestem pewna, że wylała morze łez, patrząc, jak On, którego urodziła i wychowała, niewinny zostaje brutalnie zamordowany.
5. Pozwól sobie pomóc. Kiedy Jej serce przeszywał miecz, Jej Syn w ostatnich słowach połączył Ją duchowo (i fizycznie) ze swoim uczniem Janem. Jest napisane, że od tamtej godziny „uczeń wziął ją do siebie” (J 19, 27). Ponadto Ona w najgorszej chwili swojego życia, stojąc pod krzyżem, nie była sama. Były z Nią inne niewiasty oraz wspomniany uczeń.
6. Szukaj Boga i ufaj Mu. Kiedy Jezus miał 12 lat, rodzice zabrali Go do Jerozolimy na Święto Paschy. W drodze powrotnej, wśród tłumu ludzi okazało się, że nie ma z nimi Syna. Co czuje matka, która straci z oczu dziecko? Jej serce pewnie drży z bólu i strachu. Maryja szukała Jezusa i znalazła Go w świątyni. Trwała przy Nim i nie opuściła Go także w godzinie śmierci, a kiedy już skonał, trwała na modlitwie, przenosząc światełko wiary przez te trudne i mroczne trzy dni, podczas których wszyscy inni myśleli, że to koniec historii Jezusa.
Drzewa w listopadzie muszą zaufać, że odżyją na wiosnę. Że przyjdzie jeszcze czas, kiedy na świecie będzie więcej słońca. To niezwykle trudne – ufać, mimo wszystko.
I skierować myśl w stronę wypowiedzi Johna Lennona: „Na końcu wszystko będzie dobrze. Jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to jeszcze nie koniec”.