14 marca 1964 r. do budynku Kancelarii Premiera Rady Ministrów wszedł szczupły, niespełna siedemdziesięcioletni mężczyzna. Jego charakterystyczna sylwetka pozwoliła w nim rozpoznać wybitnego polskiego poetę i felietonistę Antoniego Słonimskiego. Twórca pozostawił na miejscu krótki list, który kilka dni później wstrząsnął całą Polską…
„Zaostrzenie cenzury (…) zagraża rozwojowi kultury narodowej”
„Ograniczenia przydziału papieru na druk książek i czasopism oraz zaostrzenie cenzury prasowej stwarzają sytuację zagrażającą rozwojowi kultury narodowej. Niżej podpisani, uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską, domagają się zmiany polskiej polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez konstytucję państwa polskiego i zgodnie z dobrem narodu”. List dostarczony przez Słonimskiego nie był stanowił ostrego uderzenia w komunistyczne władze PRL. Trudno mu też zarzucić jakąś wyjątkową szczegółowość. Raczej stanowił łagodny sygnał zaniepokojenia, skierowany do peerelowskiego premiera Józefa Cyrankiewicza, uważanego za osobę na tyle elastyczną na firmamencie władzy, że być może skłonną do rozmów na temat poruszany w liście. Niewykluczone też, że nie od razu dotarł do adresata lub wręcz mógł zostać zignorowany. A jednak stało się inaczej.
Schyłek październikowej „odwilży”
W komunistycznej Polsce to nie premier sprawował faktyczną władzę. Należała ona przecież do PZPR i stojącego na jej czele sekretarza. Od 1956 r. był nim Władysław Gomułka. Sięgnął po ster partii i państwa na fali przemian październikowych oraz mimo negatywnej roli, jaką w latach czterdziestych odegrał przy montowaniu w Polsce komunizmu, teraz – jako osoba represjonowana przez stalinistów, wzbudzał wśród Polaków nadzieję. Jednak początkowa odwilż zamieniła się w gomułkowskie dokręcanie śruby, co widoczne było zwłaszcza na polu zaostrzanej cenzury i ograniczanej swobody wypowiedzi. Zmniejszanie przydziałów papieru, wycofywanie z obiegu już wydrukowanych książek, likwidacja niewygodnych czasopism. To wszystko musiało potęgować napięcia w środowisku intelektualistów, nawet tych, którzy pozornie akceptowali system lub wprost – z niego się wywodzili.
„List 34”
Inicjatorem listownego protestu intelektualistów adresowanego do premiera Cyrankiewicza –był Antoni Słonimski, choć niewykluczone, że inspiratorem poety był Stanisław Cat – Mackiewicz, dawny premier Rządu RP na Uchodźctwie, który powrócił do komunistycznej Polski. Słonimski sformułował te dwa zdania i przedstawił do oceny Pawłowi Jasienicy i Janowi Józefowi Lipskiemu. Gdy tekst został zaakceptowany, rozpoczęło się zbieranie podpisów pod dokumentem wśród osób o wybitnym dorobku naukowym czy literackim. Łącznie zebrano ich 34.
Reakcja władz
O dziwo, początkowo władze prawdopodobnie chciały list zamilczeć. Reakcja nastąpiła w chwili, gdy okazało się, że jego odpisy są kolportowane w Polsce a zwłaszcza, gdy opublikowano je na Zachodzie. I wtedy zaczęło się rozhisteryzowane piekło. Na 48 godzin zatrzymano Jana Józefa Lipskiego, który zbierał podpisy. Zakazano publikacji niektórych autorów. Innych nakłaniano do wycofania podpisów spod „Listu 34” lub podpisania kontrlistu, akceptującego politykę władz. Zmniejszono nakład „Tygodnika Powszechnego”. Największe uderzenie dotknęło sędziwego Melchiora Wańkowicza oskarżonego o wysłanie listu do zachodnich redakcji. Aresztowany w październiku 1964 r., spędził kilka tygodni w areszcie. Skazany na więzienie, ale na szczęście komuniści wycofali się z tego wyroku, aby uniknąć ostatecznej kompromitacji.
Waldemar Brenda