Od momentu, w którym się zeszliśmy, mogliśmy spędzić razem czas tylko przez jeden dzień. I to nie cały. I to w tajemnicy. Następnego dnia Ania wyjeżdżała do Niemiec, więc nie mieliśmy możliwości, żeby się sobą w końcu nacieszyć. Po długiej rozłące przyszła kolejna, nieco krótsza. Potem nadszedł rok akademicki, więc Ania znowu musiała wyjechać, tym razem do Warszawy. Tak zaczęliśmy budować wspólne życie.
Tak naprawdę razem, w sensie obok siebie, jesteśmy dopiero od ślubu. Przed ślubem nie mieliśmy możliwości spotykać się nawet co drugi dzień. Ania studiowała w Warszawie, Łukasz pracował w rodzinnych okolicach. Nasze były tylko weekendy, choć i to nie zawsze udawało się zrealizować. Nasz związek rozwijał się w trybie zaocznym.
WARTO CZASEM ZATĘSKNIĆ
Dzięki tej sytuacji mogliśmy odczuć, czym jest tęsknota. Była ona towarzyszką każdego z naszych przedślubnych dni. Pamiętamy dokładnie, jak czekaliśmy na piątek, kiedy w końcu mogliśmy się zobaczyć. Pamiętamy, jak staraliśmy się „opóźniać” nadejście niedzieli, bo wiązało się to z rozłąką na kolejny tydzień. I choć było to trudne, bo chcieliśmy być obok siebie bez przerwy, dało nam to możliwość ostatecznego potwierdzenia, że rzeczywiście chcemy złączyć się na zawsze. Mogliśmy dzięki temu zobaczyć, czy wystarcza nam bycie ze sobą raz na jakiś czas, czy to jednak stanowczo za mało. Ostatecznie, już teraz, doceniamy to, że możemy budzić się co rano obok siebie. Doceniamy to właśnie dzięki temu, że przedtem nie mieliśmy takiej możliwości.
Nie zajęło nam dużo czasu dojście do decyzji o ślubie. W lipcu powiedzieliśmy sobie, że chcemy być razem, w grudniu powtórzyliśmy, że chcemy być razem, ale teraz już na zawsze. Następnego roku, również w lipcu, przypieczętowaliśmy to wszystko, zawierając sakrament małżeństwa.
Bogatsi o dwa lata życia w małżeństwie tylko utwierdzamy się w podejściu, które towarzyszyło nam już w narzeczeństwie. Jesteśmy przekonani, że jeśli chce się z kimś być na serio, i ta druga osoba też chce z nami być na serio, to naprawdę nie ma na co czekać ze ślubem. Bo ostatecznie odwleka się nie ceremonię ślubną, nie wesele, ale wspólne życie.
WSPÓLNE MIESZKANIE PRZED ŚLUBEM
Często można usłyszeć rady, iż przed podjęciem decyzji o małżeństwie warto się sprawdzić, w jakiś sposób wypróbować. Można to zrobić na przykład poprzez wspólne zamieszkanie razem. Ma to przygotować dwoje ludzi, którzy planują w przyszłości wspólne życie na różnego rodzaju sytuacje, jakie mogą pojawić się przy okazji przebywania ze sobą 24 godziny na dobę. Dodatkowo, mieszkając razem, można lepiej poznać drugiego człowieka. I rzeczywiście, są to jakieś argumenty. Na pewno więcej można dowiedzieć się o sobie przebywając ciągle razem, niż tylko spotykając się na parę godzin dziennie czy utrzymując głównie kontakt na odległość.
Wydaje nam się jednak, że i tak nie da się poznać siebie nawzajem wystarczająco dobrze, by nic nas już nie zaskoczyło w przyszłości. Osobiście mamy takie doświadczenie, że cały czas zaskakujemy się wzajemnie w różnych sytuacjach. Często jest to zaskoczenie pozytywne. Zdarzają się jednak też i trudne momenty. Szczególnie od 4. miesięcy, gdy dołączył do nas nasz synek. Wraz z jego przyjściem na świat nasze życie uległo diametralnej zmianie. Oprócz ogromnej radości, jaką nam daje, pojawiło się również zmęczenie i stres. Ich kumulacja rodzi czasem między nami napięcia.
JEŚLI SKAKAĆ, TO TYLKO Z BOGIEM
Jest to tylko przykład sytuacji, na którą wcześniej nie mogliśmy się przygotować. Takie przykłady można mnożyć. Pokazuje nam to, że tak naprawdę nie da się przygotować na wspólne życie w małżeństwie, nieważne jak długo mieszkałoby się wcześniej razem. Decyzja o ślubie zawsze będzie skokiem na głęboką wodę. Skokiem, po którym nie wiadomo co nas spotka. Warto jednak ten skok wykonać. Można zyskać w zasadzie wszystko. Tym bardziej, jeśli buduje się na Chrystusie, który spaja nasz związek i daje mu moc, by wzrastał.
Oczywiście, mogliśmy razem zamieszkać już przed ślubem i w ten sposób skrócić czas oczekiwania. My jednak tak nie chcieliśmy. Chcieliśmy najpierw miłość przypieczętować, obiecać ją sobie przed Bogiem i ludźmi. Był to nasz wolny wybór i cieszymy się, że udało nam się zachować taką kolejność, choć wiele razy wymagało to naprawdę trudnej walki z samym sobą. Dzięki temu mamy pewność, bo doświadczamy tego codziennie, że nie tylko my siebie wybraliśmy. Czujemy, że ten nasz wybór został też potwierdzony i umocniony na zawsze przez naszego Ojca. A to jest gwarancja trwałości naszego małżeństwa, nieważne jak trudne chwile przyjdzie nam przeżywać. Bo nawet, kiedy jesteśmy bliscy odwrócenia się od siebie, to z nami jest też Ten, który na to nigdy nie pozwala.
A.Ł. Pieczyńscy