Józio nie może już doczekać się chwili, w której pierwszy raz będzie mógł zaczerpnąć świeżego powietrza. Przynajmniej było tak w momencie, w którym pisaliśmy ten tekst. Obecnie, Józio prawdopodobnie jest już „na zewnątrz” i wędruje radośnie przez świat. Kim jest bohater tej historii? Naszym synkiem, który już od pierwszych swych chwil odwrócił nasze życie do góry nogami. I zapewne zrobi to jeszcze nie raz.
Na pewno nie możemy powiedzieć, że była to ciąża zaplanowana. Nie staraliśmy się jakoś szczególnie o dzieciątko, ale nie byliśmy zamknięci na ewentualne powiększenie rodziny. Najlepiej naszą postawę w tym względzie opisują słowa otwartość na życie. Dlatego w momencie, w którym dowiedzieliśmy się, że jesteśmy rodzicami, byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
NIEPEWNE POCZĄTKI
Pierwsza wizyta u ginekologa przypadła na 5. tydzień życia naszego synka. Wtedy serduszko jeszcze nie biło, więc musieliśmy trochę poczekać, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Musimy szczerze powiedzieć, że praktycznie przez całą ciążę nie było w porządku. Udało nam się na szczęście uniknąć ekstremalnych sytuacji, jednak przez cały ten czas musieliśmy zmagać się z niepewnością. Dodatkowo przez pandemię nie mogliśmy razem uczestniczyć w wizytach, co było kolejnym utrudnieniem i źródłem stresu.
Podczas następnego badania okazało się, że serduszko małego bije jak dzwon. Jednocześnie wyraźnie widoczny był krwiak zlokalizowany nieopodal macicy, co wiązało się z zagrożeniem ciąży. Choć wiemy, że nie jest to wcale tak rzadka sytuacja, dla nas było to trudne doświadczenie. Równocześnie od początku spotykały nas wydarzenia, które dla nas były jasnym znakiem Bożej opieki i prowadzenia.
Jednego razu znajoma poleciła nam nowennę do św. Stanisława Papczyńskiego. Jej intencją było nakierowanie nas na modlitwę, którą mielibyśmy wyprosić dar potomstwa. Nie wiedziała o tym, że w ciąży już jesteśmy, i to ciąży zagrożonej. A św. Stanisław Papczyński jest przecież czczony nie tylko jako patron małżeństw starających się o potomstwo, ale też jako patron dzieci nienarodzonych. Było to dla nas jasne umocnienie z góry i potwierdzenie, że Bóg nas we wszystkim wspiera. W tym momencie całkowicie zawierzyliśmy Panu i oddaliśmy Mu ten czas, nas samych i naszego synka.
MIMO TRUDNOŚCI… SPOKÓJ
Mniej więcej w połowie oczekiwania okazało się, że krwiak się wchłonął. Jedno zmartwienie z głowy, ale za nim czekały już w kolejce następne. Józio miał asymetrię półkul mózgowych. Nie zagrażało to jego życiu, ale było problemem w prawidłowym rozwoju. I znowu wiedzieliśmy, że to się zdarza, wiedzieliśmy też, że często się to wyrównuje. Nie było to jednak łatwe doświadczenie, bo oczywiście chcieliśmy, żeby wszystko toczyło się jak najlepiej. Ania miała też słabe wyniki badań, co ostatecznie skończyło się wizytą u hematologa. Przygotowywaliśmy się na różne scenariusze.
Różne myśli pojawiały się nam w głowach, nie wiedzieliśmy, czego ostatecznie możemy się spodziewać. Gdzieś na granicy świadomości od czasu do czasu majaczył strach. Towarzyszyły nam też często różne trudne emocje. Jednak przy tym wszystkim byliśmy spokojni. Ludzie, z którymi się spotykaliśmy, mówili czasem, że zastanawiają się, skąd w nas tyle spokoju. Dla nas odpowiedź jest bardzo prosta – zawierzyliśmy i zaufaliśmy. I codziennie robimy to na nowo. Wiemy też o osobach, które modlą się za Józia. Jest to dla nas ogromne wsparcie, które codziennie odczuwamy.
***
Na koniec postanowiliśmy oddać sobie nawzajem głos, ponieważ każde z nas inaczej przeżywa ten czas i uznaliśmy, że w ten sposób będzie nam najłatwiej się tym podzielić.
Ania:
Od pierwszego trymestru zmagałam się z uczuciem bólu, strachu, bezradności. Miewałam chwile, w których bardzo się bałam. Łukasz mówił, że jest zdzwiony, bo zazwyczaj nie brakuje mi ufności w trudnych sytuacjach. Akurat w tej mi jej brakowało. Mój mąż dzielnie mi towarzyszył, wspierał, swoją postawą kierował na Boga. Modlitwa i wsparcie wszystkich wokół wlewa we mnie nadzieję i pozwala w pełni zaufać Najwyższemu.
Łukasz:
Momentem, który w zasadzie ustawił mi cały czas ciąży i ustawił mnie na wszystko, co się z nim wiąże, był ten, w którym dowiedziałem się o krwiaku i o tym, że ciąża jest zagrożona. W pierwszym odruchu po ludzku się tego przestraszyłem. Pamiętam, że klęknąłem wtedy na chwilę przed krzyżem i po prostu to powiedziałem. Powiedziałem też, że co by nie było, oddaję dziecko Bogu i ufam. Przyszła mi do głowy myśl – nawet, gdyby miało umrzeć? Choć było to bardzo trudne, powiedziałem, że tak. Ta chwila dała mi tak niesamowite zaufanie i wiarę w bliskość Boga, że wbrew swojemu charakterowi i wrodzonej trwożliwości jestem spokojny.