Strona główna III. Formacja UMYSŁU NASZ GOŚĆ W zgodzie z własnym sercem

W zgodzie z własnym sercem

642
0

O trudnościach, szczęściu, nastoletnich buntach, pracy, pasjach, jednym słowem o życiu rozmawiamy z wyjątkowym małżeństwem. Monika i dk. Marcin Gajdowie są małżeństwem od 30 lat, terapeuci chrześcijańscy, rekolekcjoniści, założyciele Fundacji Theosis. Marcin jest diakonem stałym.

Z jakimi problemami mierzy się współczesny człowiek, rodzina?

Marcin: Z takimi typowymi, z jakimi zgłaszają się ludzie do psychoterapeuty, bez względu na to, czy to będzie chrześcijański terapeuta, czy nie. W dużej mierze człowiek szuka pomocy ze względu na lęki, nerwice, depresje, trudności w  relacjach interpersonalnych, w relacjach rodzinnych, małżeńskich, które związane są z błędami w komunikacji. Będą to również jakieś braki w umiejętnościach rodzicielskich. Takie typowe spektrum wydaje się typowe dla wszystkich psychoterapeutów.

Każdy człowiek ma swoją historię, która może być świętą. W jaki sposób czynić swoje życie lepszym, szczęśliwszym pomimo codziennych zmagań, trudności i ograniczeń?

Monika: Spojrzenie chrześcijańskie na życie daje taką możliwość, że możemy na nie spojrzeć jak na historię Izraela, która jest symbolicznie też historią zbawienia. Historia naszego życia jest naszą historią zbawienia, jest historią naszego uwalniania. Rzeczywiście jest historią świętą, indywidualną, integralną z naszą relacją z Bogiem. Jakąś głęboką tajemnicą serca pomiędzy nami a Bogiem. W jakiś sposób On nas prowadzi, znając nas całościowo. Rzeczywiście z punktu wiary i relacji z Bogiem możemy powiedzieć, że jakakolwiek by ta historia nie była, jakiekolwiek by tam nie były trudy, wydarzenia, to jest to historia święta. Bóg w naszym życiu ze wszystkiego może wyprowadzić dobro. Jeżeli przykładamy logikę paschalną do naszego życia, to widzimy, że nasze sytuacje śmierci często były sytuacjami, które gdzieś ostatecznie przynosiły nam wyzwolenie i życie. Dawały doświadczenie zmartwychwstania. Ale nie jest to automatyczne. Rzeczywiście wymaga to wiary, spojrzenia oczami wiary. Wchodzenia w tę dynamikę życia z wiarą, żeby nasze życie było lepsze, szczęśliwsze… Może potrzebna też jest pewna zgoda na to, że życie nie jest idealne i my sami też nie jesteśmy idealni. Często są sytuacje trudne, które mimo wszystko są częścią normy i z naszej strony dobrze, jak jest zgoda na pewną nieidealność, przeciętność, zwyczajność, trud, który jest częścią życia. Tak samo jak śmierć jest częścią życia, tak  trudności są też częścią normalnego świata. Nie ma oddzielnych światów, gdzie jest tylko dobrze albo tylko źle. Pogodzenie się z realem, tu i teraz, czyli takie bardziej miłosierne podejście do siebie, do innych i do świata. Bez perfekcjonizmu, bez takich idealistycznych wymagań, wówczas dużo łatwiej przychodzi nam odnaleźć się i współpracować z łaską tu i teraz, w naszej codzienności.

Marcin: Nie chciałbym spłycić czy strywializować tego pytania. Pytania o szczęście, czy o świętość to są pytania, nad którymi ludzie sobie łamią głowę od wieków.  Prób odpowiedzi są całe tomy książek. Myślę, że w tym kontekście mogłoby być z mojej strony jakąś zachętą, aby  indywidualnie poszukiwać odpowiedzi na to pytanie. Bo wydaje mi się, że każdy człowiek potrzebuje sam we współpracy z łaską,  jeśli jest wierzący to z Chrystusem, znaleźć odpowiedź na tak głębokie pytania. Powiedziałbym: nie spoczywać na laurach, a szukać odpowiedzi. Nie zadowalać się czasami mądrymi, ale jednak nie swoimi, odpowiedziami.

Monika: Także myślę tu o takim dwutorowym podejściu do życia: z jednej strony akceptacja tego, na co nie mamy wpływu, co nie jest od nas zależne, czego nie możemy zmienić, a z drugiej strony podejmowanie decyzji, działań, zmian, gdzie coś nam doskwiera, gdzie jest trudno i możemy pewne zmiany wprowadzić. To wymaga decyzji i odpowiedzialności, z którym wiąże się też pewien trud. Tak na marginesie, cieszenie się drobiazgami jest również bardzo ważne. Na pewno postawa wdzięczności, organizowanie przestrzeni do radości, do odpoczynku, świętowanie, o to trzeba nam się zatroszczyć. Bo trud przychodzi sam, a o takie dobre chwile warto świadomie nawet zawalczyć.

Prowadzicie Państwo szeroko pojętą terapię chrześcijańską?

Marcin: Będąc psychoterapeutami oprócz tego chrześcijanami, stwierdziliśmy, że skuteczniejsze podejście do człowieka jest całościowe, integralne, które uwzględnia nie tylko sferę psychiczną, emocjonalną, cielesną, ale także duchową. Dlatego też w naszym podejściu psychoterapeutycznym, które stworzyliśmy, poszerzamy pomoc terapeutyczną, pomoc człowiekowi także o ten wymiar związany z duchowością, relacją z Bogiem, z życiem wewnętrznym. Prowadzimy także terapię dla osób niewierzących, nie odwołując się bezpośrednio do Boga, ale poszerzając też o wymiar pewnej głębi. Zachęcam do wejścia na stronę chti.pl, gdzie można znaleźć więcej informacji o chrześcijańskiej terapii integralnej.

Kiedy możemy stwierdzić, że potrzebna jest nam terapia?

Marcin: Bardzo poważnie bym wziął pod uwagę głosy otoczenia, bo czasem to najbliżsi widzą, że ktoś potrzebuje pomocy. Często ktoś poradzi: skontaktuj się z psychologiem czy psychiatrą. Czasami mechanizmy wyparciowe są dużo silniejsze niż subiektywna potrzeba pomocy. Do terapeuty zgłaszamy się wtedy, gdy cierpienie jakie przeżywamy jest tak duże, że zmusza nas do szukania pomocy. To jest coś bardzo subiektywnego. Generalnie, wymieniłbym tu wysoki poziom lęku, spadki nastroju, trudności interpersonalne, zaburzenie psychosomatyczne, zaburzenia odżywiania. To są podstawowe wskaźniki, które wskazują, że warto byłoby się sobą zaopiekować, poszukać pomocy. Jest też spektrum zaburzeń osobowości. W takim przypadku sytuacja jest o wiele trudniejsza. Osoby z zaburzoną osobowością często widzą problem poza sobą. Terapia jest doświadczeniem ogólnorozwojowym. Podejmując się terapii można dowiedzieć się dużo o sobie, uzyskać tzw. wgląd. Jeśli nie mamy typowych zaburzeń, to czasami warto na takie doświadczenie się zdecydować. Terapia jest piękną przygodą z samym sobą.

Co pewien czas powraca wielka dyskusja medialno-polityczna na temat obrony życia, udział młodych w „marszach kobiet”. Dlaczego nam, chrześcijanom trudno przebić się z tak oczywistą prawdą, że życie jest od poczęcia i każdy ma do niego prawo?

Marcin: Nie do końca z tym bym się zgodził, że ta prawda jest dla wszystkich oczywista. Gdyby tak było, to nie mielibyśmy tak różnych poglądów. Myślę, że nasza afirmacja dla życia, odkrycie życia, jest czymś pięknym i wyjątkowym, ale niekoniecznie oczywistym dla wszystkich. I trudno spodziewać się, że świat, który nie współdzieli z nami afirmacji, nie będzie próbował układać życia po swojemu. Chrześcijanie w pewnym aspekcie są w jakiejś opozycji do świata. Jednak nie powinni też gorszyć się światem, to znaczy dziwić się, że świat ich nie rozumie. Bo jeśli świat jeszcze nie zna Jezusa Chrystusa, mówię w dużym uogólnieniu, to trudno się spodziewać, żeby żył prawdami Chrystusowymi. To było zawsze charakterystyczne dla wspólnot pierwszych chrześcijan, którzy stanowili pewną awangardę w umiłowaniu życia i składali sami sobą świadectwo, że to życie ma nieskończoną wartość. Z drugiej jednak strony nie opuszczali świata, byli w tym świecie, rozumieli go. Pytanie do Kościoła, nas samych: na ile my afirmujemy to życie? Nie tylko deklaratywnie, ale w rzeczywistości. Na przykład zadajmy sobie pytanie, w ilu parafiach mamy kąciki do przewijania małych dzieci? Będziemy mieli w jakimś stopniu odpowiedź, na ile afirmujemy życie…

Monika: Zwróciłabym uwagę na rozmowę z młodymi. Ważna jest atmosfera tej rozmowy, czy jest pełna niepokoju, napięcia, lęku, a nawet agresji, czy raczej wyjście z pewnym zaciekawieniem: dlaczego tak? Bardziej zadawanie pytań, posłuchanie, podzielenie się, ale też z takim niezbyt autorytarnym narzucaniem swoich poglądów. Czasami w dobrej intencji, ale jednak, gdy towarzyszy nam przekaz w formie agresywnej, przemocowej, młody człowiek przyjmuje postawę obronną.

Kiedy nasze dzieciaki-słodziaki stają się nastolatkami, wielu rodziców dochodzi do wniosku, że popełniło gdzieś błąd. W jaki sposób mądrze towarzyszyć swoim dzieciom, które przechodzą mocne bunty? 

Marcin: Nasze doświadczenie jest takie, że niezbędne jest, by przekazywać wartości w taki sposób, w którym dziecko nie będzie miało poczucia, że odbierana jest jego wolność. To znaczy, żeby przekazywać wartości, szanując wolność człowieka, który stopniowo z nastu-lat staje się dorosłym. I to jest trudny moment dlatego, że dzieci nie muszą wybrać chrześcijaństwa z tego tylko powodu, że rodzice są chrześcijanami. Niewątpliwie chodzi o to, żeby samemu dawać świadectwo i mówić swoim życiem: zobacz, jak pięknie być uczniem Chrystusa. W wieku nastu-lat, w momencie, w którym fizjologicznym zjawiskiem jest potrzeba separacji i stopniowo, w pewnym sensie nawet zakwestionowania tego, co stanowi świat rodziców – trzeba być tego świadomym. Moment, w którym zmuszalibyśmy do zachowań religijnych, może skutkować działaniem zupełnie odwrotnym. Jako generalną zasadę powiedzielibyśmy rodzicom: pozwól się dziecku separować, utrzymując z nim więź. Bez względu na wszystko staraj się zachować z dzieckiem relacje. Tutaj odsyłamy do naszego audiobooka: „Rodzice nastolatków w akcji”. Przygotowaliśmy ten materiał właśnie z takim zamysłem, żeby pomóc rodzicom odnaleźć się w ich rolach, w tym trudnym dla nich często okresie. Można zakupić na stronie www. gajdy.pl

Monika: Mówimy tam o fizjologii tego okresu, o tym co może być niepokojące i też jak postępować. A jakie błędy popełnili rodzice, że dziecko się buntuje? Chciałabym powiedzieć, że być może właśnie żadnych. Może wszystko idzie tak jak ma iść i to, że bunt się pojawia, jest czymś fizjologicznym, naturalnym, właściwym w tym okresie. Tutaj jest potrzebna edukacja rodziców, żeby byli świadomi, jak te procesy wyglądają no i jak działać, aby raczej zmniejszać te napięcia niż je zwiększać.

Marcin: Czasem niepojawienie się tego buntu bardziej nas niepokoi jako terapeutów niż odwrotnie.

Co jako rodzice możecie uznać za swój sukces?

Marcin: Na pewno to, że nasze dzieci wyrosły na samodzielnych, myślących i miłujących ludzi. Jak również to, że zachowują więź między sobą i mają wspaniałe relacje z rodzeństwem i z nami. Przynajmniej dla mnie jest to bardzo ważne.

Monika: Wielką radością dla nas jest to, że widzimy, jak nasze dzieci wyleciały z gniazda i zakładają swoje rodziny, jak odważnie idą w świat. Nie boją się życia. Są osobami, dla których wartości, może nawet nie tylko religijne, ale dobro, szacunek, miłość, sprawiedliwość, uczciwość są ważne. I na pewno ważne są relacje, które zachowują między sobą i z nami. Jako matka cieszę się również z tego, że mam dobry kontakt z córką, że jest kobieca. Od niedawna też już jest mamą.  Jako spełniona kobieta widzę też w swojej córce taką piękną, młodą kobietę wchodzącą w życie. Realizującą się właśnie jako kobieta w tym świecie kobiet.

Kolejne miesiące zmagamy się ze zdalnym nauczaniem. Jak możemy pomóc sobie jako rodzicom i dzieciom przetrwać ten czas tak intensywnego życia w świecie wirtualnym? To już nie te same dzieci…

Monika: Pewna zmiana dokonała się już wcześniej. Teraz, w tym czasie zdalnej pracy, nauki bardziej się to uwidoczniło, że tak powiem nastąpiła powszechna zmiana. Część życia przenosi się w świat związany z Internetem. To po prostu jest zmiana. Trudno powiedzieć tak jednoznacznie, czy to jest złe, czy dobre, bo po prostu pewne zmiany zachodzą. Nam, jako pokoleniu wcześniejszemu wydaje się, że to jest coś złego, ale to po prostu jest zmiana. Proponowałabym pewną otwartość na zmiany. Tak jak było za czasów naszego dzieciństwa, naszego czasu nastoletniego, tak już nie będzie. Może byłoby dobrze nie podchodzić do tego ze zbyt dużym lękiem. Życie naszych dzieci, wnucząt będzie pomału wyglądać inaczej i część będzie rzeczywiście się odbywała w świecie wirtualnym. Tak po prostu jest.

Marcin: Taka jest też historia. Niemal każde pokolenie ma jakąś swoją ciemność, czy jakąś drogę trudną do przejścia. Możemy oczywiście męczyć się w tej sytuacji, którą przeżywamy, ale dzięki Bogu, nie przeżywamy wojny, ani głodu, nie przeżywamy jakiś klęsk, które były udziałem wielu wcześniejszych pokoleń. Powiedziałbym: robić wszystko, co się da, by zmniejszać straty, ale też zgodzić się z tym, że te straty są. Nie w takim sensie, że zgadzam się i nic nie robię, tylko nie próbuję walczyć z czymś, na co nie mam wpływu. Niestety, tak jak w czasie wojny ludzie musieli się nauczyć żyć w okupacji, tak my potrzebujemy nauczyć się żyć w tych specyficznych warunkach, mając nadzieję, że one się zmienią. Nie należy tracić energii na walkę z czymś, co nie jest do zmiany. Na pewno można spróbować „wyciągać” siebie i całą rodzinę na łono natury. Przyroda ma kojące działanie. My nie mamy dzieci w pandemii, bo są dorosłe, ale widzimy jak to jest u innych. Powiedzielibyśmy, że wygrywają ci, którzy spędzają dużo czasu na powietrzu. Robiłbym wszystko, zabierałbym dzieci na spacery, na rowery w trakcie weekendu. Tak, żeby zmusić siebie i innych do ruchu. Trzeba też po prostu przestać myśleć, jak to kiedyś było i zacząć rozmyślać, jak to co teraz jest najlepiej zagospodarować.

Monika: Była też poruszona kwestia licealistów. Znamienne jest, jak mówią rodzice, nasza młodzież w związku ze zmianą pandemiczną i życiem, pracą, nauką w Internecie doświadcza stanów depresyjnych. Tym bardziej z naszej strony potrzeba pewnej wyrozumiałości, rozmowy i wsparcia. Nasze dzieci, młodzież przeżywają pewne doświadczenia traumatyczne. W takim przypadku postawiłabym na wejście w dialog z nimi, zrozumienie, wsparcie. I tak jak Marcin już mówił, w takich sytuacjach depresyjnych, czasami wręcz potrzeba pomocy psychiatrycznej, psychoterapeutycznej. Potrzeba też świadomości, jak wspierać osoby w sytuacjach depresyjnych, stwarzać przestrzeń pewnej kreatywności, twórczości, jakiś gier planszowych, relacji, spacerów. Na ile się da, wspierać też jakieś ich kontakty poza Internetem. Nie jest to dla nich łatwy czas.

Jak Państwo godzą swoje pasje, życie rodzinne, zawodowe? Bo często stajecie przed trudnym wyborem…

Monika: Wydaje mi się, że skrajności nigdy nie są dobre. W tych wyborach szukajmy pewnego środka, pewnej równowagi. Wymaga to podjęcia odpowiednich decyzji. Czasami trzeba komuś odmówić, komuś powiedzieć nie, z czegoś zrezygnować. Trzeba szukać tej równowagi pomiędzy życiem zawodowym, rodzinnym, jak również posługiwaniem innym. Bo może być tak, że posługując innym, nie mamy czasu na relacje rodzinne, małżeńskie, czy na posługę własnym dzieciom. Zwróciłabym też uwagę na jakość czasu bycia razem. Kiedy jesteśmy z naszymi dziećmi, niech będzie to czas towarzyszenia, radości, świętowania. Jak jesteśmy razem, to jest po prostu fajnie. Czasami dokonywaliśmy takich wyborów, że z czegoś rezygnowaliśmy, ograniczaliśmy. Bywało, że wracając z jakiś wyjazdów rekolekcyjnych, organizowaliśmy intensywny czas z dziećmi: baseny, wyjazdy, bycie z nimi jako rekompensatę za czas, kiedy nas nie było. Może to jest takie nasze szczęście, że ta praca zawodowa, posługa w Kościele jest też naszą pasją, daje nam satysfakcję. Czujemy, że się realizujemy w tej przestrzeni, chociaż z drugiej strony bardzo dbaliśmy i nadal dbamy o przestrzeń odpoczynku, wyjazdów. Jesteśmy mistrzami w organizowaniu sobie wolnego czasu. Dbaliśmy o wspólne wyjazdy w takiej równowadze i te małżeńskie, rodzinne z dziećmi. Dawaliśmy też sobie przestrzeń na rozwój indywidualny, na przykład na jakieś zajęcia sportowe, jazdę konną, czy inne…, wyjazdy męskie, czy kobiece, z przyjaciółmi. Jesteśmy pasjonatami podróży. Robiliśmy to, na ile to było możliwe. Czasami było tak, że w jednym roku wyjazd z dziećmi, w drugim małżeński… Wyruszaliśmy gdzieś bliżej, czy dalej w świat. Kieruje nami pewna świadomość wpływania na rzeczywistość. Jeżeli nam czegoś brakowało, patrzyliśmy, co się da zrobić i to realizowaliśmy.

Marcin: Działania to nasza pasja. Nauczyliśmy się żyć w zgodzie ze swoim sercem i tak szczęśliwie się złożyło, że też możemy utrzymywać się finansowo z tego, co kochamy. Nasza praca jest naszym powołaniem, powołanie jest naszą pracą, a to wszystko dodatkowo jest naszą pasją.

Dziękuję za rozmowę

Monika Rogińska

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here