Wizyta Ojca Świętego Jana Pawła II w diecezji ełckiej 8-10 czerwca 1999 r. pozostawiła niezatarte wspomnienia pośród uczestników tego wydarzenia. Abp Wojciech Ziemba, ówczesny ordynariusz diecezji ełckiej, w publikacji ks. inf. Jana Górnego dzieli się szczegółami z tego czasu. W „Martyrii” zamieszczamy fragmenty, które oddają atmosferę i wyjątkowy charakter wizyty papieskiej sprzed 20 lat.
Św. Jan Paweł II na ełckiej ziemi
Około godz. 8.30 pojechaliśmy na lądowisko, by powitać Ojca Świętego. Helikoptery nadleciały z półgodzinnym opóźnieniem. Ulice i domy były pięknie udekorowane. Powitanie gości radosne. Ojciec Święty wyglądał bardzo dobrze. Po oficjalnych powitaniach przez lokalne (wojewódzkie i samorządowe) władze, wsiadłem z Ojcem Świętym i z bp. Dziwiszem do papamobile. Na trasie przejazdu mijaliśmy sporo wiernych, chociaż wielkiego tłoku nie było. Wszyscy udali się raczej na plac celebry. Rzeczywiście plac spotkania był niezwykle zatłoczony. Z daleka ołtarz prezentował się bardzo pięknie. W drodze zatrzymaliśmy się na chwilę przed budującym się kościołem p.w. Ducha Świętego. Z parafianami oczekiwał proboszcz, ks. kan. Andrzej Gajewski.
Zajechaliśmy też przed katedrę, gdzie poprosiłem Ojca Świętego o jej nawiedzenie. W drzwiach stał ówczesny proboszcz, ks. prał. Stanisław Wysocki w kapie i z relikwiarzem. Ojciec Święty zapytał, jakie relikwie kryje relikwiarz. Były to relikwie św. Wojciecha, które otrzymaliśmy z Gniezna. W katedrze nie było nikogo. Po kilkuminutowej modlitwie pokazałem Ojcu Świętemu koronowaną przez niego figurę Matki Boskiej Fatimskiej (Olsztyn 1991 r.).
Zagadkowe opóźnienie
Po wejściu do przygotowanej zakrystii ks. prał. Henryk Nowacki poprosił o kogoś, kto zna język litewski. Udało się nam szybko ściągnąć z podium ołtarzowego ks. Romualda Zdanisa. Przed rozpoczęciem Mszy św. oznaczył Ojcu Świętemu akcenty w litewskim fragmencie papieskiej homilii. To spowodowało kolejne opóźnienie Mszy św., którego przyczyny oczekujący nie znali. Później dowiedziałem się, że z tego opóźnienia zrodziły się rozmaite spekulacje. Według jednej z nich, Ojciec Święty był tak osłabiony, że musiał przyjąć kroplówkę!
W obecności Świętego
Z pewnym zaskoczeniem zorientowałem się, że jestem bardzo spokojny. Napięcie jakby minęło. Powitałem Ojca Świętego według przygotowanego wcześniej tekstu. Nawet fragment w języku litewskim nie sprawił mi problemu. Obecni Litwini zareagowali zupełnie pozytywnie, a więc zrozumieli to, co mówiłem.
W blasku reflektorów
Podczas Mszy św. zauważyłem, że Ojciec Święty usiłuje przesunąć fotel do tyłu. Było to bardzo niekorzystne, ponieważ papież stawał się niewidoczny dla kapłanów na podium a także dla części wiernych. Niestety, sprawdziła się moja i ks. Macieja Maciejewskiego obawa. Podczas wieczornego obchodu placu celebry i podium ołtarzowego zauważyłem, że ks. Maciej Maciejewski, nasz ceremoniarz, kłóci się z pracownikami telewizji, którzy zawieszali pod zadaszeniem podium ołtarzowego dwa ogromne reflektory, które stały się bardzo widoczne. Ks. Maciejewski przestrzegał też przed temperaturą, jaką te reflektory wytwarzają. I rzeczywiście. Ojciec Święty miał fotel usytuowany w cieniu, ale reflektory dawały się we znaki. Sam to aż zanadto odczułem. Myślałem, jakby je wyłączyć, ale w czasie celebry nie było takiej możliwości. Z zaskoczeniem zauważyłem, że Ojciec Święty wbrew pozorom, okazał się bardzo mocny w nogach, mimo, że fotel był bardzo ciężki, siedząc, nogami wycofał go bardzo skutecznie.
Czas pożegnania z Ełku
Na osiedlu Baranki poprosiłem Ojca Świętego, aby pobłogosławił nowy kościół p.w. św. Rafała Kalinowskiego. Zebrała się gromada wiernych, z proboszczem i ks. Stanisławem Kutwińskim, który ten kościół budował. Po krótkiej modlitwie skierowaliśmy się na miejsce odlotu. Wtedy zaczął padać gęsty grad. Na szczęście, gdy zatrzymaliśmy się, aby wysiąść z papamobile, przestało padać i nawet wyjrzało słońce. Po krótkim pożegnaniu z władzami miasta odlecieliśmy helikopterami. Jak się okazało, był to jedyny moment do lotu. W kilka minut później chciał także odlecieć helikopterem rządowym marszałek Sejmu RP, Maciej Płażyński, ale było to już niemożliwe.
Na Wigrach
Ponieważ było już stosunkowo późno a i pogoda była nieszczególna, pochmurno i chłodno, dlatego z pewnym zdziwieniem przyjąłem wiadomość, że Ojciec Święty wybiera się na spacer po jeziorze Wigry. Na wszelki wypadek pożyczyłem od miejscowego proboszcza płaszcz i pojechaliśmy na przystań, gdzie czekał już na nas nieduży statek „Perkoz”. Towarzyszyły nam motorówki z funkcjonariuszami BOR-u. Ojciec Święty usiadł sam na górnym pokładzie. Pozostali zgromadzili się tak, aby mu nie przeszkadzać. Pod koniec, Ojciec Święty zszedł do naszej gromady. Dość późnym wieczorem otrzymałem wiadomość, że Ojciec Święty oczekuje ode mnie przedstawienia programu na dzień następny. W pokoju Ojca Świętego był bp Stanisław Dziwisz, abp Józef Kowalczyk, nuncjusz apostolski, bp Jan Chrapek. Zaprezentowałem harmonogram odpoczynku. Zwróciłem się też z prośbą, aby następnego dnia, w drodze do Augustowa, papież zechciał odwiedzić jedną z rodzin. Pozwoliłem sobie przypomnieć, że Ojciec Święty odwiedzał wiele środowisk, był w więzieniu, w fabryce, odwiedzał chorych w szpitalu. Tymczasem, rolnicy w Polsce są poprzez trudności ekonomiczne zdezorientowani. Widać wyraźnie, jak elementy laickie usiłują ten trudny dla rolników moment wykorzystać, aby nie tylko zawłaszczyć tę grupę Polaków dla siebie, ale zantagonizować ją z Kościołem. Ojciec Święty, a także wszyscy obecni chętnie podjęli tę propozycję.
Pracowity odpoczynek
Wcześnie rano ks. kan. Zygmunt Bialuk, proboszcz w Wigrach pojechał do p. Milewskich, aby ich uprzedzić, że mogą się spodziewać wizyty jakiegoś biskupa. Sądzę, że p. Milewscy mogli przyjąć całkiem spokojnie zapowiedź takiej wizyty z racji pochodzącej z ich rodziny siostry zakonnej. Rano odprawiamy Mszę św. w kościele parafialnym w języku włoskim, a Ojciec Święty odprawiał Eucharystię we własnej kaplicy. Po śniadaniu orszak papieski pojechał bezpośrednio na przystań w Augustowie, a ja z Ojcem Świętym po drodze wstąpiliśmy do Leszczewa, do p. Milewskich.
Droga stosunkowo wąska, wiła się poprzez suwalskie wzgórza i doliny, pomiędzy zielonymi zbożami i łąkami. Mijaliśmy kolejne zagrody z rzadka rozrzucone, jak często na Suwalszczyźnie. Wreszcie cała kawalkada zatrzymała się przed domem, niczym nie wyróżniającym się od innych. Przed gankiem stała już cała rodzina: rodzice, teściowa gospodarza, pięcioro dzieci oraz sąsiad. Obserwowałem gospodarzy, kiedy otworzono drzwi samochodu i ukazał się Ojciec Święty. Zdumienie ich było ogromne. Naprawdę, w tym momencie bałem się, aby komuś z nich coś się nie stało. Weszliśmy do mieszkania. Zwykłe, wiejskie mieszkanie, świeżo wysprzątane. Na środku stół nakryty białym obrusem. Ojciec Święty zasiadł przy stole a przy nim gospodarze.
W domu gospodarzy
Najszybciej, jak się zdaje, doszedł do siebie p. Milewski oraz jego sąsiad. Ojciec Święty pytał o warunki życia, ile mają ziemi, co sieją, jak im się powodzi. Byłem pełen podziwu dla inteligencji tych prostych gospodarzy. Nie kryli swojej radości i wzruszenia ze spotkania w ich domu z Ojcem Świętym. Dzielili się swoimi problemami, ale na kłopotach i trudnościach się nie zatrzymali. P. Milewski mówił: „Ojcze Święty, trudno się żyje. Ale jak wyjdę stąd, niedaleko, na taką górkę pod lasem, to stamtąd widzę nasz kościół, sześć kilometrów stąd, i dzwony także słyszę. Tam jest tak pięknie, jak u Pana Boga! Ziemia tutaj do uprawy ciężka, dużo kamieni. Ale ja te kamienie zbieram, po co mają leżeć bezużyteczne. Zbudowałem z nich kapliczkę dla Matki Boskiej. Tam się często modlimy”. Niewielu jest takich, którzy dzieląc się swoją biedą, umieliby ją z taką godnością umieścić w tak pięknym i jasnym kontekście. Po wyjściu z domu p. Milewskich udało się nam jeszcze przywołać sąsiadki, aby miały okazję powitać Ojca Świętego.
Wizytę Ojca Świętego w domu zwykłego rolnika bardzo przeżyłem. Trudno uwierzyć, że Ojciec Święty z dalekiego Rzymu przychodzi do prostego człowieka, pozostaje u niego, aby się bezpośrednio dowiedzieć, jak mu się powodzi. Do tego wydarzenia z pewnością będziemy jeszcze wielokrotnie wracać. Dzisiaj, pozostaje wdzięczność Panu Bogu za to, czego byliśmy świadkami. Po wizycie w Leszczewie udaliśmy się do Augustowa. Raz czy drugi przed jakąś zagrodą pojawiła się matka z małym dzieckiem na ręku. Ojciec Święty stojących i zdumionych wiernych błogosławił.
Poza planem
Z tymczasowej przystani przy WDW odpłynęliśmy w stronę śluzy w Przewięzi. Statek wziął kurs na przygotowaną na tę okazję przystań obok kaplicy w Studzienicznej. Już z oddali widzieliśmy zgromadzonych ludzi oczekujących spotkania z Ojcem Świętym na brzegu. Bp Jan Chrapek zaczął mi czynić wymówki, że go oszukaliśmy, że specjalnie zaprosiliśmy ludzi, itp. Żadne tłumaczenia, że to mnie samego zaskoczyło, nie docierały do niego. Zresztą, sam nie mogłem sobie wytłumaczyć, skąd ci ludzie się wzięli. Wszystko było uzgodnione, że jesteśmy w Studzienicznej prywatnie. Na szczęście, zachował spokój bp Stanisław Dziwisz. Zeszliśmy więc ze statku i po powitaniu Ojca Świętego przez biskupów i kapłanów udaliśmy się na krótką modlitwę do kaplicy cudownego obrazu w Studzienicznej. Po modlitwie, na zewnątrz kaplicy, Ojciec Święty pobłogosławił obecnych, dodając, że w Studzienicznej kiedyś bywał, „ale jako papież jestem tutaj po raz pierwszy i… chyba po raz ostatni”. Służbom porządkowym dość łatwo udało się zaprowadzić porządek i odjechaliśmy na plebanię. Obiad przypominał trochę atmosferę odpustową, dość swobodną. Niektórych trudno było powstrzymać w gadulstwie. Byłem zupełnie zbity z tropu tymi wszystkimi, niespodziewanymi okolicznościami.
Rejs po Kanale budził wspomnienia
Ojciec Święty usiadł na przedzie statku „Serwy”, modląc się na różańcu, potem czytając książkę. Niekiedy odrywał się od lektury i wspominał dawne lata na jeziorach i tym kanale z nadzwyczajnymi szczegółami. Raz wskazał na jakiś szczegół, mówiąc: tutaj byłem w roku 1947 i opowieść o tamtym wydarzeniu. Innym razem znów coś pokazał, mówiąc: a tutaj byłem w roku 1954, uzupełniając innymi faktami. Atmosfera na statku była bardzo pogodna. Dużo rozmawiano, robiono zdjęcia otoczenia, a w końcu wszyscy obecni fotografowali się z Ojcem Świętym na pamiątkę tego rejsu. Niestety, w mojej świadomości ciągle trwał jakiś niesmak z tego, co było w Studzienicznej. Bp Stanisław słuchając moich skrupułów, zapytał nawet: „a co, miało zupełnie nie być ludzi? Dobrze, że byli. Oczywiście, że tak”. Dopływając do Gorczycy, zauważyliśmy tłumy, których służby porządkowe poustawiały w ten sposób, aby Ojciec Święty mógł swobodnie wysiąść ze statku i wsiąść w przygotowany samochód. Z Gorczycy na Wigry jechaliśmy przez Macharce, Bryzgiel, Gawrych-Rudę do Wigier.
Dotknąć Polski
Na Wigrach planowaliśmy kolację przy ognisku. A ponieważ nadchodził dość chłodny wieczór, ustaliliśmy, że dziczyzna zostanie upieczona na ognisku, ale kolację zorganizujemy w refektarzu, który został odpowiednio przygotowany, aby stworzyć wrażenie chłopskiego polsko – litewskiego domu. Takie zwyczajne, ale świetnie podane było jedzenie. Ojciec Święty po przyjeździe na Wigry odprawił w kościele parafialnym nabożeństwo czerwcowe i udał się na spoczynek. Na ten wieczór zaproszona była także grupa ludowych śpiewaków z Szypliszek. Gdy papież usłyszał śpiew, otworzył okno swojej sypialni. Widać było, że dopiero co włożył sutannę, bo była niedokładnie zapięta, bez koloratki, bez piuski. A przed oknem w strojach ludowych, śpiewał piosenki polskie i litewskie bardzo wzruszony zespół. Otoczyli ich nasi goście, mieszkający w Wigrach. Ojciec Święty przez dłuższą chwilę słuchał tych śpiewów z uwagą. Myślę, że te melodie wszystkich urzekły. Jeden z watykańskich gości powiedział mi: „po dzisiejszym dniu, słuchając tego śpiewu, mam wrażenie, że dotykam bezpośrednio samej Polski”.
(Źródło: „Złoty jubileusz kapłaństwa ks. inf. Jana – Jerzego Górnego 23.VI.1968 – 23.VI.2018”)
Oprac. mr