Chory w rodzinie.
20 października br. w siedzibie Kurii naszej diecezji odbyło się spotkanie Duszpasterstwa Rodzin. Dekanalni duszpasterze rodzin wraz doradcami życia rodzinnego mieli okazję do zatrzymania się nad tematem pt. „Człowiek chory w rodzinie”.
Wieloletni kapelan chorych – ks. Marian Szewczyk zainteresował zebranych swoimi doświadczeniami duszpasterskimi w posłudze chorym na terenie szpitala i nie tylko. Mnie natomiast, przypadło podzielić się świadectwem opieki nad obłożnie chorym członkiem rodziny w domu.
Od wielu już lat w naszej rodzinie uczymy się opieki nad chorymi w domu. Od początku naszego małżeństwa miałam okazję obserwować i po trosze towarzyszyć w opiece mojego męża i teściowej nad teściem, który pomimo trudnych warunków domowych (mam na myśli brak wody bieżącej i udogodnień dla osób niepełnosprawnych) przeżywał swoją chorobę i śmierć w otoczeniu najbliższych.
Następnie, po „odchowaniu naszych dzieci” ponownie zetknęliśmy się z problemem chorych – naszych starszych rodziców, którzy stopniowo potrzebowali wsparcia w codziennym funkcjonowaniu. Pomoc nasza była możliwa dlatego, że zamieszkiwaliśmy w tej samej miejscowości, co moi rodzice. Nie było więc trudno zorganizować im usług opiekuńczych w domu, w czasie, gdy my pracowaliśmy zawodowo. Po skończonej pracy, znaczną część swojego czasu poświęcaliśmy naszym chorym. Jednak, gdy stan zdrowia – sprawnego wcześniej – taty się pogarszał, zmuszeni byliśmy skorzystać z okresowej pomocy hospicjum. Tam, mój tata zaopatrzony sakramentami świętymi zakończył swoje ziemskie pielgrzymowanie. Mama, w stanie agonalnym, została przywieziona do domu i tu żyje nadal. Od 11 już lat jest pod opieką Hospicjum Domowego im. Jana Pawła II w Suwałkach. Dzięki temu, że hospicjum to świadczy usługę żywienia domowego pacjenta przez tzw. PEG-a mama nasza nie musiała umierać śmiercią głodową. Poza tym, mamy również specjalistyczne wsparcie medyczne. Lokalna służba zdrowia i opiekunki służą nam pomocą. Bardzo to sobie cenimy.
Z całą odpowiedzialnością muszę przyznać, że opieka nad przewlekle chorym w domu, to bardzo trudne zadanie dla całej rodziny. Wszyscy członkowie w jakiś sposób to odczuwają. Jedni są przemęczeni fizycznie, psychicznie, mają ograniczone możliwości wypoczynku czy wzmacniania więzi z dziećmi, wnukami, resztą rodziny – innych dopada bezsilność w obliczu przedłużającego się cierpienia chorego. Niejednokrotnie stawaliśmy przed dylematem, co wybrać. Towarzyszyły w tym naszemu małżeństwu różne kryzysy. Uciekaliśmy wtedy razem z domu. Szukaliśmy pomocy podczas rekolekcji, spotykaliśmy się we wspólnocie, ze znajomymi, itp. To pogłębianie wiary w Boga połączone z odpoczynkiem dodawało sił do dalszego towarzyszenia choremu w domu. Mi osobiście pomaga świadomość, że łóżko chorego w domu to ołtarz, na którym leży sam Pan Jezus, a nasza wspólna Niebieska Mama jest stale obecna i bardzo nam pomaga. Nadmienić pragnę z wdzięcznością, że ze względu na stan mojej mamy od kilku ładnych lat korzystamy z największego dobrodziejstwa Kościoła tj. odprawianej Mszy Świętej w domu. Jaka to łaska!!!
Z biegiem lat zauważam, że poprzez posługiwanie chorym w domu wzmacnia się nasza miłość małżeńska, rodzina uczy się szacunku do siebie nawzajem, widzą to nasze dzieci, wnuki, znajomi.
I jeszcze bardzo ważne: człowiek chory uczy nas pokory. Okazuje się, że nie tylko on może być uciążliwy dla nas, ale i my dla niego. Przy tej okazji wychodzi z nas tyle zła, tyle braku cierpliwości. Jest więc co wrzucać w ogień Miłosierdzia.
My dajemy siebie chorym, ale i oni dają nam siebie. Mam tu na myśli ich cierpienie i nasze współcierpienie. A dziś tak bardzo potrzeba nam ofiary cierpienia dla ratowania naszych rodzin i całego Kościoła. Jeżeli więc mamy okazję do takiej ofiary – to chwała Panu!!!
Ewa Skowrońka