Strona główna II. Formacja SUMIENIA PEŁNA ŁASKI - CZYSTA TAJEMNICA Choćby wszystko się chwiało

Choćby wszystko się chwiało

380
0

Ostatni czas jest dla mnie trudny. W życiu prywatnym znajduję się za jednym z życiowych zakrętów i bardzo staram się nie wpaść w poślizg. Patrząc na to, co dzieje się za oknem, sama popadam w listopadowy nastrój. Nie chcę tracić słońca. Nie chcę tracić zdrowia. Nie chcę oglądać, jak drzewa gubią kolorowe liście.

Jest więcej chmur i mgły, chociaż to nie znaczy, że nie widuję słońca. Są mroźne poranki — bywają ładne, to prawda, ale nie mam ani czasu, ani ochoty, żeby się nad nimi pochylać, kiedy zmarznięta idę do pracy. Najgorszy jest listopadowy deszcz, który czasem zamienia się w grad. Jest ciemno, gdy wstaję, szarawo, gdy wracam do domu. Wszystko to jest, jak co roku.

I to nierozerwalnie powiązane z listopadem poczucie straty — także jest.

Chociaż ten miesiąc zaczyna się od potencjalnie fantastycznego dnia, jakim jest Dzień Wszystkich Świętych, być może nieświadomie i z automatu połączyliśmy go z Zaduszkami, które w kalendarzu pojawiają się 2. listopada. Ponury nastrój zadumy, nostalgii związanej z przemijalnością przyćmiewa blask dnia, kiedy, jak to śpiewała Budka Suflera, „wszyscy święci balują w niebie, złoty sypie się kurz”.

Ten kurz, który spadając z nieba, zamienia się w jakiś szary pył, niejednokrotnie przysypuje refleksje o śmierci, na rzecz wyszukiwania zniczy, wkładów i sprzątania grobów. Gdyby tak Ci wszyscy, którzy pieczołowicie pielą i szorują nagrobki, kłócą się o to, gdzie postawić lampkę, tak samo pamiętali o wyczyszczeniu dusz, o modlitwie, ale i o radości, że wszyscy możemy być i jesteśmy powołani do świętości, może świat wyglądałby inaczej.

Ale to nie jest niebo, tylko ziemia — nieidealny świat

Tak, często zbyt późno dopada nas refleksja o docenianiu tego, co mamy, poświęcamy uwagę nieistotnym w dłuższej perspektywie drobiazgom, nierzadko tracąc z oczu to, co istotne. A później na pewne rzeczy jest już za późno. Nie będzie kolejnej rozmowy, jeśli relacja zostanie zerwana. Nie będzie wspólnego spędzania czasu, jeśli kogoś zabraknie. Nie będzie wielu rzeczy, jeśli nie będzie ku nim możliwości, ale i naszego wysiłku. Czasami nie zdajemy sobie sprawy, że mówiąc czemuś tak, automatycznie w innej kwestii mówimy nie.

Życie to nieustanne dokonywanie wyborów i przyjmowanie ich konsekwencji. I mimo, że strata otwiera też na nowe, to nadal boli. Łączy się z tym co nieznane, trudne, męczące. Z wychodzeniem z tego co znane, z opuszczaniem strefy komfortu, z przywiązaniem, z przyzwyczajeniem. Czasem łatwiej być w stagnacji, niż pozwolić sobie na niebezpieczeństwo ruszenia w nieznane, mierzenia się z nowościami i możliwością popełniania błędów.

Ciężko mi godzić się ze stratą czegokowiek, co jest dla mnie ważne

Boję się stracić tych, których kocham i codziennie wieczorem dziękuję Bogu za to, że ich mam i proszę o czas, który, jak wiadomo, jest ograniczony, i nie mam kontroli nad tym, ile go jeszcze dostanę. Trudne jest dla mnie pozbywanie się rzeczy, zamykanie relacji, które krzywdzą, ale mówiąc „nie” temu, co niszczy, mówię „tak” temu, czego jeszcze nie ma, ale prawdopodobnie nadejdzie — czemuś, co będzie mnie cieszyło. Dobrze jest pozbyć się starych rzeczy, by zrobić przestrzeń na nowe. Tak samo jest z nawykami, poglądami czy przekonaniami. Zrobić przestrzeń na inne. Jest szansa, że lepsze.

Podobno w kryzysie rodzi się zmiana. Większą odwagą jest podjęcie ryzyka pójścia w nieznane, niż pozostanie w tym, co być może jest wygodne i znane, ale niestety już nie może się rozwinąć. A niekiedy, po prostu jest martwe.

Maryja tracąc, wciąż wierzy

Dla mnie Maryja jest heroiczna w swojej wierze w Boga. Kiedy traci Syna, nadal w sercu ma słowa Anioła o tym, że jest błogosławiona. Jest Matką, człowiekiem, więc cierpi niewyobrażalnie, patrząc na to, co robią z jej Dzieckiem. Jednocześnie, nawet jeśli tego nie czuje, nawet jeśli tego nie widzi, być może nawet nie wierzy, to myślę, że wie, że nadal jest przez Boga wybrana. Ja tak nie potrafię, chociaż chciałabym mieć taką wiarę (i patrząc na Maryję wiem, że taka wiara nie bierze się znikąd, tylko z czasu i relacji poświęconych Bogu). Apostołowie tracąc Mistrza, załamują się, przechodzą kryzys. Uciekają, kryją się przed Żydami.

Kiedy myślę o czasie między Ukrzyżowaniem a Zmartwychwstaniem, o tej pustce, o stracie, o niewiadomej myślę, że Maryja, jako Matka, jednoczyła uczniów Jezusa. Być może ich pocieszała, płakała z nimi, dawała jakieś poczucie bezpieczeństwa, była łącznikiem między nimi a tym, co łączyło ich z Jezusem. Czy wiedziała, że Jezus oddając swoje ziemskie życie, otwiera siebie na Zmartwychwstanie a świat na zbawienie? Czy wiedziała…?

„Matko nasza, nasza Nadziejo! Jakże bezpieczni jesteśmy, tuląc się do Ciebie, choćby wszystko się chwiało!” (Josemaría Escrivá, Kuźnia, nr 474)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here