W tym roku duszpasterskim poznając Osobę Ducha Świętego, przede wszystkim zgłębiamy Jego dary. W tym miesiącu pochylamy się nad darem bojaźni Bożej. Na samym początku refleksji nad tym darem, trzeba odróżnić bojaźń od strachu. Strach jest zawsze wywołany czymś, co postrzegamy jako fizyczne zagrożenie dla naszej osoby lub zagrożenie dla naszej sfery uczuciowej. Na płaszczyźnie religijnej człowiek doświadcza strachu m.in. przed karą wiecznego potępienia. Natomiast bojaźń Boża pozwala odczuwać w nas wielki szacunek dla Bożego majestatu, bezgraniczne upodobanie w ojcowskiej dobroci Boga, a jednocześnie pomaga żywić odrazę do wszystkiego, co może Boga obrażać. Św. Teresa z Avila stwierdza: „W duszy ożywionej tym darem góruje ponad wszystkim bojaźń obrażania Boga, swego Pana i gorące pragnienie, by czynić we wszystkim Jego świętą wolę”. Dar bojaźni Bożej ułatwia również czuwanie nad myślami i dążeniami, aby nie utracić przyjaźni z Bogiem.
Duch Święty poprzez dar bojaźni Bożej pomaga nam żałować za grzechy
Człowiek może zżyć się z grzechem tak mocno, że staje się on jego drugą naturą i jest postrzegany jako wartość. Tymczasem, szczerze żałować to znaczy uznać grzech za coś szkodliwego, złego, coś, co zasmuca Boga. Bez pomocy Ducha Świętego nie jesteśmy w stanie uczynić tzw. żalu doskonałego. Żal doskonały rodzi się w sercu człowieka wtedy, gdy uświadamia on sobie wielkość Bożej miłości, którą po prostu wzgardził, uświadamia on swoją niewdzięczność wobec Pana Boga.
Przykład syna marnotrawnego
Warto zwrócić uwagę na pewien szczegół w bardzo znanej nam Chrystusowej przypowieści O synu marnotrawnym. W pewnym momencie syn marnotrawny uświadamia dramat swojej sytuacji: „Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę”. W tym momencie syn marnotrawny koncentruje się na utracie rzeczy materialnych, utracie ustawienia życiowego. Tutaj pojawia się właśnie tzw. żal niedoskonały. Przy żalu niedoskonałym człowiek dostrzega brzydotę grzechu i odkrywa, że jego postępowanie jest szkodliwe dla niego samego. Boi się on utraty zbawienia lub kary Bożej. Dlatego syn marnotrawny powodowany żalem niedoskonałym podejmuje decyzję: „Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników”. Syn marnotrawny wraca do ojca. Reakcja ojca jest następująca: „A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go”. I w tym momencie dokonuje się zmiana w decyzji syna marnotrawnego: „A syn rzekł do niego: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem”. Syn marnotrawny pomija prośbę, z którą wracał do ojca: „uczyń mię choćby jednym z najemników”. Syn marnotrawny jest do głębi wzruszony postawą ojca i pragnie powrócić do relacji prawdziwie synowskiej z ojcem. Tak samo Duch Święty poprzez dar bojaźni Bożej sprawia, że jest w nas pragniecie zażyłej relacji z Panem Bogiem.
Troska o własne zbawienie
Wyrazem bojaźni Bożej jest troska, aby nie zaprzepaścić życia wiecznego. Kilka lat temu, przy okazji setnej rocznicy urodzin Matki Teresy z Kalkuty pojawiło się szereg ciekawych świadectw na temat jej posługi, a także wspomnień o spotkaniach z osobami, które u niej szukały rady oraz tej mądrości, którą sama żyła na co dzień. Jedną z tych osób był kardynał Comastri, który z całą pokorą wspomina pierwsze lata swej kapłańskiej posługi oraz wyznaje, że Matka Teresa z Kalkuty uratowała jego kapłaństwo. Po przyjęciu święceń kapłańskich wysłał on do niej list, na który otrzymał odpowiedź. Jakiś czas później, gdy Matka Teresa przyjechała do Rzymu, postanowił się z nią spotkać, aby za tę odpowiedź podziękować. Wówczas otrzymał od niej pytanie, które wprawiło go w zakłopotanie: „Ile godzin dziennie się modlisz?” W odpowiedzi wyznał, że codziennie sprawuje Mszę Św., odmawia modlitwy brewiarzowe oraz modli się na różańcu. „To nie wystarczy” odpowiedziała Matka Teresa. Wyjaśniła mu, że miłości nie można przeżywać w sposób minimalistyczny i kazała mu obiecać, że będzie codziennie odbywał półgodzinną adorację Najświętszego Sakramentu. Przyszły kardynał spełnił obietnicę i twierdzi, że to uratowało jego kapłaństwo.