Gdzie była, kiedy Jezus spożywał ostatnią wieczerzę? Kiedy Judasz wyszedł w ciemną noc, by zdradzić swojego Mistrza. Kiedy Jezus został pojmany, kiedy chodzono z nim od Annasza do Kajfasza, kiedy został zupełnie sam, w ciemnicy… gdzie była Jego Matka?
Chociaż nieobecna ciałem, Maryja z pewnością była przy Jezusie duchowo, szczególnie w pierwszych godzinach Wielkiego Czwartku. Jezus po Ostatniej Wieczerzy udał się z uczniami na Górę Oliwną. Uczniowie jeszcze nie rozumieją. Piotr jeszcze wierzy, że jest tak mocny, że jest w stanie iść za Jezusem, swoim przyjacielem, Mistrzem do więzienia, a nawet na śmierć. A wkrótce nie będzie miał odwagi przyznać się, że kilka godzin temu z Nim rozmawiał. To takie ludzkie i siedzi w każdym z nas. Wyobrażamy sobie, jak wiele możemy zdziałać, jacy jesteśmy odważni i wspaniali, dopóki życie tego nie zweryfikuje. Wtedy okazuje się, ile nasze wyobrażenia mają wspólnego z rzeczywistością.
„Gdy przyszedł na miejsce, rzekł do nich:
<<Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie>>”
(Łk 22,40)
Jezus modlił się tak bardzo, że pocił się krwią… a Jego uczniowie zasnęli „ze smutku” (Łk 22,45). Uderza mnie kontrast tej sytuacji. Być tak smutnym, żeby stracić kontakt z rzeczywistością. Tak przygnębionym, by uciec do innej rzeczywistości, w sen, który może być nałogiem albo po prostu utratą kontaktu z otoczeniem. Zgubić się, stracić z oczu to, co istotne. Uczniowie mieli czuwać, a jednak posnęli. Czy sen był tą pokusą, przed którą mieli się bronić? Przed zamknięciem oczu — bo gdyby patrzyli, z pewnością widzieliby, jak bardzo Jezus cierpi. Czy wtedy mogliby spać? Było późno, ale napisano, że nie zasnęli ze zmęczenia, tylko ze smutku…
A Jezus modlił się tymi słowami: „Ojcze jeśli chcesz, zabierz ode mnie ten kielich. Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” (Łk 22,42). On powtarza to, co powiedziała Maryja na samym początku: Niech mi się stanie według Twego słowa (Łk 1,38). To Ona wychowywała Jezusa i przygotowała Go… nie wiadomo na co. Ale przygotowała Go tak, by był gotowy na wszystko. By ufał Bogu i tak bardzo Go kochał, by był w stanie przyjąć każdą Jego wolę. W wolności i posłuszeństwie.
Boża wola kojarzy się nam z cierpieniem
Niewiarygodnie trudno jest Bogu zaufać szczególnie, kiedy zatrzymamy się tylko na tym, jak bardzo cierpiał Jego Syn, a także Ta, która zgodziła się Jego wolę wypełnić w całości. Kiedy patrzymy na Maryję w czasie drogi krzyżowej, jak towarzyszy swojemu Synowi, jak patrzy na Jego agonię, jak cierpi pod krzyżem… trudno sobie wyobrazić, że można to znieść. Tym bardziej, kiedy spojrzymy na cierpienie Jezusa — fizyczne, emocjonalne, duchowe…
Zapominamy, że Bóg dał wolną wolę człowiekowi, i to człowiek (nie jeden zresztą) zdecydował się uśmiercić Boga. A Bóg to uszanował i wyprowadził z tego dobro.
Zapominamy, że Maryja owszem, stała pod krzyżem, ale była też jedną z tych, którzy doświadczyli radości Wielkiej Nocy.
Zapominamy, że w szerszej perspektywie, chociaż wydaje się to nam nieprawdopodobne, Bóg naprawdę ma moc zmieniania rzeczywistości. Po śmierci przychodzi Zmartwychwstanie, życie w pełni.
Trzeba jedynie modlić się, by nie ulec pokusie i wytrwać do końca. Tak jak Ona. Przeżyć Wielki Czwartek niepewności. Wielki Piątek bólu, cierpienia, rozczarowania, niedowierzania, beznadziei. Pustkę Wielkiej Soboty. I uwierzyć, doświadczyć w Niedzielny Poranek, że Bóg nie umarł.
Paulina Żelewska