Strona główna II. Formacja SUMIENIA POKOCHAĆ MISJE WIELKANOC W SUDANIE POŁUDNIOWYM

WIELKANOC W SUDANIE POŁUDNIOWYM

422
0

Radość – jestem przekonana, że właśnie w tym specjalizują się misjonarze na całym świecie. Założyciel Towarzystwa św. Franciszka Salezego (potocznie zwanego salezjanami), św. Jan Bosco często powtarzał swoim podopiecznym, aby zawsze byli radośni, ponieważ jak mawiał „szatan boi się ludzi radosnych”. Nie chodziło mu jednak o nieustannie przyklejony do twarzy uśmiech, ale o specyficzną postawę ducha, polegającą na pozytywnym nastawieniu do życia i pojawiających się w nim trudności. Takiej właśnie postawy uczyłam się podczas swojego wolontariatu misyjnego w Sudanie Południowym. Miałam ogromną przyjemność spędzić tam rok, żyjąc we wspólnocie sióstr salezjanek zajmujących się edukacją i opieką medyczną mieszkańców miasta Wau.

WIELKA NOC RADOŚCI

Spokojną nie można nazwać żadnej afrykańskiej Mszy świętej, a już na pewno nie tej przypadającej na święto Zmartwychwstania Pańskiego w parafii św. Józefa w Wau. Tamtejsze niedzielne msze przyciągały wielu wiernych i trwały dłużej niż msze w Polsce, a to głównie ze względu na śpiewy i tańce, które towarzyszyły poszczególnym częściom liturgii. Noc zmartwychwstania Pana Jezusa nie mogła być uczczona inaczej. Zdziwiłam się, gdy powiedziano mi, że msza rezurekcyjna odbędzie się już o 12 w nocy. Trzeba było wziąć ze sobą własne krzesło, aby usiąść na zewnątrz, właśnie tam znajdował się zrobiony specjalnie na tę okazję ołtarz. Na uroczystą mszę tłumnie przybyli zarówno dorośli jak i dzieci. Wszyscy odświętnie ubrani – bogatsi mieszkańcy miasta ubierali tradycyjne kolorowe afrykańskie stroje, inni elegancko wyprasowane koszule i spodnie na kant. W czasie mojego całego pobytu nie widziałam w kościele nikogo, kto byłby ubrany w brudne bądź dziurawe ubrania, jakie często rzucały się w oczy na ulicach. Nie raz na niedzielną Mszę świętą ludzie przychodzili w piżamach, co pewnie dla nas wydawałoby się dziwne, jednak szybko zrozumiałam, że dla nich był to jedyny zadbany, czysty i pasujący do siebie strój, trzymany w szafie na specjalne okazje.

Jednak to nie stroje były najważniejsze podczas tej mszy. To co ujmowało mnie najbardziej, to radość ze Zmartwychwstania, przeżywanie tego wydarzenia w 100%. Każdy przybyły wierny dawał z siebie wszystko, aby być aktywnym uczestnikiem mszy, tak jakby dowiedział się o Zmartwychwstaniu po raz pierwszy. Całą uroczystość jeszcze głośniej i piękniej niż zwykle uświetnił parafialny chór, świetnie radzący sobie bez mikrofonów. Akompaniowali mu wierni typowymi głośnymi okrzykami. Jako ciekawostkę, dodam tylko, że usłyszenie takie okrzyku z bliska i bez ostrzeżenia po raz pierwszy to niezapomniane przeżycie, które rozbrzmiewa w uszach przez kolejnych kilka godzin.

„OTO DZIEŃ KTÓRY PAN UCZYNIŁ, RADUJMY SIĘ NIM I WESELMY”

Wyjątkowo świąteczna atmosfera Wielkanocy towarzyszyła nam przez kolejny dzień. Był on inny od tego znanego z rodzinnego domu. W Polsce w pierwszy dzień świąt zawsze szliśmy na poranną mszę rezurekcyjną o 6:00, po czym zasiadaliśmy do tradycyjnego świątecznego śniadania. W Wau świętowaliśmy wspólnie z siostrami i wspólnotą księży Salezjanów. Wraz z ich współpracownikami i wolontariuszami wyruszyliśmy na piknik do placówki misyjnej misjonarzy Komboninanów poza miasto. Jechaliśmy tam około dwóch godzin, co w południowo sudańskiej rzeczywistości wcale nie musi oznaczać dalekiej odległości. Dodatkową atrakcją drogi były kozy, które jechały ze mną i Aleksandrą na pace samochodu. Na miejscu zwiedziliśmy ruiny dawnego kościoła zniszczonego przez działania wojenne na południu kraju, zanim jeszcze Sudan został podzielony na Sudan i Sudan Południowy. Historia pierwszych chrześcijańskich misjonarzy na południu największego muzułmańskiego kraju Afryki robi ogromne wrażenie.

Tego dnia świętowaliśmy w gronie misjonarzy i innych wolontariuszy misyjnych. Każda ze wspólnot przygotowała świąteczne posiłki, które zniknęły w mig z talerzy (podobnie jak wcześniej wspomniane towarzyszki podróży – czyli kozy). Po południu dołączyli do nas mieszkańcy okolicznych wsi, aby się z nami przywitać, porozmawiać. Rozmowy jednak szybko zamieniły się w śpiewy i wspólne tradycyjne tańce. Z uśmiechami na twarzy czciliśmy ten dzień w dość nietypowy dla nas – Europejczyków – sposób. Towarzyszyła nam wyjątkowa radość płynąca z wdzięczności. Dziękowaliśmy Jezusowi za to, że za nas umarł, że zmartwychwstał, że pozwolił nam oddać kawałek swojego czasu właśnie tam, w Sudanie Południowym.

Anna Nowicka Milanowska

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here