Strona główna II. Formacja SUMIENIA BYĆ DAREM Siedemdziesiąt siedem

Siedemdziesiąt siedem

451
0

Kiedyś już dzieliłem się krótką refleksją o mylących pozorach. O tym, jak często potrafimy popełniać błędy, osądzając, kierując się pozorami, wpatrując się we własny egoizm. Oceniając przez pryzmat własnych oczekiwań i niespełnionych pragnień. Chciałbym znów do tego wrócić. Tyle, że skupiając się na dawaniu szansy. Na wyciąganiu ręki do drugiego człowieka.

Skłoniła mnie do tego znana mi już wcześniej historia, przez niektórych podważana, jednak wierzę, że jest prawdziwa, choćby z tego powodu, że przytaczał ją sam papież Franciszek. Historia o bezdomnym, którego wyspowiadał dziś już święty, wtedy jeszcze papież Jan Paweł II. Historia jest o tyle wyjątkowa, iż ten wspomniany bezdomny, to były ksiądz, którego życie potoczyło się na pewno nie tak, jakby sam tego chciał. Zrzucił sutannę i w ukryciu żył na ulicach Rzymu, nie utrzymując kontaktu z nikim. Nawet z tymi ludźmi, którzy pomagali mu przeżyć, dając jeść. Po długim czasie jednak miał się zwierzyć, któremuś z nich mówiąc, że zna Jana Pawła II, bo razem w seminarium przygotowywali się do kapłaństwa. Fakt ten dotarł do papieża Polaka, który zechciał spotkać się z bezdomnym. Kiedy rzucili się sobie w ramiona papież wyspowiadał bezdomnego. Jednak najbardziej zachwycające jest to, co miał dalej zrobić Jan Paweł II. To on wyspowiadał się u tego człowieka, który był niegdyś księdzem. Dał mu szansę i pokazał, że łaska, którą kiedyś otrzymał nadal w nim płonie. Przypomniał mu, że mimo wielu złych rzeczy, które w życiu się wydarzyły, nadal ma w sobie godność, że nadal jest bardzo potrzebny. Te wydarzenia miały zmienić życie bezdomnego, który wrócił do swojego powołania.

Szansa.

Myślę sobie, jak często w naszym życiu jest tak, że potrafimy ocenić drugiego człowieka. Ocenić to jedno. Jednak, jak często jest tak, że skreślamy go, może nie wyrażając tego dosłownie, ale popadamy w pewność, że z tego już nic nie będzie. Jesteśmy gotowi posunąć się do krytyki opartej na szczątkowych informacjach, nierzadko plotkach. Potrafimy bez rozmowy skreślić to, co powinno być dla nas najważniejsze. Nie troszczymy się o miłość do bliźniego. Rezygnujemy z relacji z rodziną, bliższa i dalszą.

Ile razy?

A może jest tak, że naprawdę próbowaliśmy naprawiać nasze relacje, kontakty. Zacieśniać przyjaźnie. Ratować przez to w jakiś sposób nasze życie. I za każdym razem okazywało się, że to na nic. Że starania były tylko jednostronne. Że osoby, na których nam zależy, wcale nie odwzajemniły naszych chęci. Że oferowaliśmy komuś pomoc, widząc jego problemy, ale on ją odrzucił.

Jak zwykle tak i teraz, w kontrze stają słowa Ewangelii, które można było usłyszeć w trakcji liturgii słowa, nawet już w tegorocznym Wielkim Poście. Fragment, w którym Piotr pyta Jezusa, czy ma przebaczać aż siedem razy swojemu bratu, jeśli ten zawinił przeciwko niemu. Jezus wtedy mówi wprost: „Nie mówię Ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy” (Mt 18, 21-22). Tu Jezus konkretnie mówi o przebaczeniu. Jednak słowa te są na tyle uniwersalne, że moglibyśmy zapytać, ile razy mamy dawać komuś szansę, ile razy mamy wyciągać rękę. Pewnie odpowiedź byłaby taka sama. I nie chodzi tu o odliczanie każdego kolejnego razu, o realizowanie jakiegoś limitu… Ale o nieskończoność. Nie ileś razy, tylko tyle ile trzeba, tyle, aby osiągnąć cel.

Po ludzku jest to bardzo trudne. Każdy z nas już słyszał o tym, że zaufanie buduje się bardzo długo, a stracić je można jedną głupią decyzją, nieprzemyślanym zachowaniem, czy pochopnie wypowiedzianym słowem. Po ludzku odrzucenie dobrych szczerych chęci, odrzucona pomoc zniechęca do otwierania serca. Jednak chrześcijanin nie może się poddawać, bo siedemdziesiąt siedem razy to bardzo dużo…

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here